Afryka dzika mnie dziś ogarnęła, a konkretnie poczułam się Afrykańczykiem,
o dziwo białym i płci męskiej też o dziwo. Mieszkałam w domu moich rodziców,
ale w wypalanej chacie na sawannie. Dom był w remoncie i ekipy machnęły cały
duży pokój na kremowo, czego o dziwo nie oprotestowałam, bo jakoś luźno się tam
zrobiło i czysto. Ekipy, margając na kurz, wywaliły większość kwiatków
doniczkowych ale entuzjastycznie rozstawiły na miejscach po nich, podstawki do
doniczek. Kwietnika użyli jako półki, ale w sumie nie będę się czepiać. I tak
największym problemem była caryca Katarzyna.
Caryca okazała się ładną blondynką, ubraną w kosztowną
suknię i jakiś perłowy czepiec i miała tę zasadniczą wadę, że dla jakiś sobie
tylko znanych powodów wyrżnęła w pień całą moją wioskę. Możliwe, że w celu
pozbycia się naszych duchów, które czciliśmy. Zdaje się, że porwała mi brata,
również białego murzyna. Żeby nie było, czarnych murzynów pozabijała wszystkich.
No to niewiele myśląc zrobiłam, a raczej zrobiłem to co
tradycja nakazuje i poszedłem wzdłuż torów do Rosji z misją ratunkową. Po
drodze minąłem dwie morskie platformy wiertnicze wydobywające ropę, były
niemożebnie zardzewiałe i mniejsze niż się spodziewałam (ciężko pisać w męskiej
formie). Ale i tak patrzyłam z rozdziawioną gębą, bo zawsze chciałam taką z
bliska zobaczyć. Wydaje mi się, że po tych torach płynęłam statkiem, chociaż
zaczynałam zdecydowanie pieszo. Miałam zresztą na sobie podarte maksymalnie
ubranie i nakrycie głowy marynarza.
Na miejscu , czyli w Rosji oczywiście był las. I brew woli
duchów poszukałam sobie pomocy lokalnych…hm..ni to cyrkowców, ni to szamanów.
Starsza babka, ewidentnie wiedźma i jej dwóch synów, zabawiali publiczność w
dole na wzgórku magicznymi sztukami. Podeszłam pod górę zataczając się i
zajrzałam do dołu. Nie pamiętam, co dokładnie robili, ani jak się z nimi
dogadałam, ale chwilę później maszerowaliśmy razem przez rosyjski las pełen wilków.
Wilki jako element obowiązkowy broniły Temenos ( świętego
kręgu bóstwa). Dałabym sobie rękę uciąć, że to był krąg carycy, ale
jednocześnie była ona jakoś związana i tożsama z tym lasem. Kiedy wybiliśmy
wilki i stanęliśmy w kręgu, żeby go oczyścić, las uznał, że dość i
zmaterializowali się przed nami wrogowie. Wrogowie zaczęli klasycznie od próby
upieczenia nas, w kręgu ukazały się płomienie i już miałam się żegnać z życiem
kiedy moje rodzinne duchy wyszeptały nam dobrą (i wredną) radę.
Jeden z synów wiedźmy posiadał magiczną laskę i przywołał
wiatr, a wiadomo jak kończy się zawierucha w płonących krzakach - my uciekamy
wrogowie, klną, a las carycy płonie. Niestety nasi przeciwnicy, nie byli głupi
i zarzucili na magiczną laskę łańcuch, który zneutralizował jej magię.
Czarownica się nieco zmartwiła, ale kazała drugiemu synowi zabrać się za
robotę. Ten się zawziął, urósł, utył, dostał garbu i kaprawych oczek i
przemienił się w skrzyżowanie pana Hyde a wściekłym Hulkiem (obowiązkowo w marynarskim
ubraniu i czapeczce, bo jak wiadomo wszyscy w Rosji mają takie mundurki). Wpadł
na wroga, a babuszka tylko drzwi za nim zamknęła. Drzwi chyba dla lepszego
efektu nagle się w środku lasu wzięły. Sądząc po bulgotach zza wzmiankowanych
drzwi plan się powiódł, a ja się obudziłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz