Strony

piątek, 31 maja 2013

Caryca

Afryka dzika mnie dziś ogarnęła, a konkretnie poczułam się Afrykańczykiem, o dziwo białym i płci męskiej też o dziwo. Mieszkałam w domu moich rodziców, ale w wypalanej chacie na sawannie. Dom był w remoncie i ekipy machnęły cały duży pokój na kremowo, czego o dziwo nie oprotestowałam, bo jakoś luźno się tam zrobiło i czysto. Ekipy, margając na kurz, wywaliły większość kwiatków doniczkowych ale entuzjastycznie rozstawiły na miejscach po nich, podstawki do doniczek. Kwietnika użyli jako półki, ale w sumie nie będę się czepiać. I tak największym problemem była caryca Katarzyna.
Caryca okazała się ładną blondynką, ubraną w kosztowną suknię i jakiś perłowy czepiec i miała tę zasadniczą wadę, że dla jakiś sobie tylko znanych powodów wyrżnęła w pień całą moją wioskę. Możliwe, że w celu pozbycia się naszych duchów, które czciliśmy. Zdaje się, że porwała mi brata, również białego murzyna. Żeby nie było, czarnych murzynów pozabijała wszystkich.
No to niewiele myśląc zrobiłam, a raczej zrobiłem to co tradycja nakazuje i poszedłem wzdłuż torów do Rosji z misją ratunkową. Po drodze minąłem dwie morskie platformy wiertnicze wydobywające ropę, były niemożebnie zardzewiałe i mniejsze niż się spodziewałam (ciężko pisać w męskiej formie). Ale i tak patrzyłam z rozdziawioną gębą, bo zawsze chciałam taką z bliska zobaczyć. Wydaje mi się, że po tych torach płynęłam statkiem, chociaż zaczynałam zdecydowanie pieszo. Miałam zresztą na sobie podarte maksymalnie ubranie i nakrycie głowy marynarza.
Na miejscu , czyli w Rosji oczywiście był las. I brew woli duchów poszukałam sobie pomocy lokalnych…hm..ni to cyrkowców, ni to szamanów. Starsza babka, ewidentnie wiedźma i jej dwóch synów, zabawiali publiczność w dole na wzgórku magicznymi sztukami. Podeszłam pod górę zataczając się i zajrzałam do dołu. Nie pamiętam, co dokładnie robili, ani jak się z nimi dogadałam, ale chwilę później maszerowaliśmy razem przez rosyjski las pełen wilków.
Wilki jako element obowiązkowy broniły Temenos ( świętego kręgu bóstwa). Dałabym sobie rękę uciąć, że to był krąg carycy, ale jednocześnie była ona jakoś związana i tożsama z tym lasem. Kiedy wybiliśmy wilki i stanęliśmy w kręgu, żeby go oczyścić, las uznał, że dość i zmaterializowali się przed nami wrogowie. Wrogowie zaczęli klasycznie od próby upieczenia nas, w kręgu ukazały się płomienie i już miałam się żegnać z życiem kiedy moje rodzinne duchy wyszeptały nam dobrą (i wredną) radę.

Jeden z synów wiedźmy posiadał magiczną laskę i przywołał wiatr, a wiadomo jak kończy się zawierucha w płonących krzakach - my uciekamy wrogowie, klną, a las carycy płonie. Niestety nasi przeciwnicy, nie byli głupi i zarzucili na magiczną laskę łańcuch, który zneutralizował jej magię. Czarownica się nieco zmartwiła, ale kazała drugiemu synowi zabrać się za robotę. Ten się zawziął, urósł, utył, dostał garbu i kaprawych oczek i przemienił się w skrzyżowanie pana Hyde a wściekłym Hulkiem (obowiązkowo w marynarskim ubraniu i czapeczce, bo jak wiadomo wszyscy w Rosji mają takie mundurki). Wpadł na wroga, a babuszka tylko drzwi za nim zamknęła. Drzwi chyba dla lepszego efektu nagle się w środku lasu wzięły. Sądząc po bulgotach zza wzmiankowanych drzwi plan się powiódł, a ja się obudziłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz