Nie robiło się wiele lepiej kiedy dotarliśmy do lasu, bo las wyglądał jak skrzyżowanie jakiegoś niedorośniętego zagajnika z makabrycznym lasem z bajki o złej wiedźmie; to znaczy wyglądał jak las za stodołą u chłopa, a w odbiorze wrażeń mógłby spowodować u człowieka atak nerwowej sraczki. Skomentowałam ten fakt, sugerując, że ci Skandynawowie to właśnie w takich lasach trolle mają (nie, nie wiem co się stało, ze Hiszpania leży w Skandynawii).
Minęliśmy parę ponurych, rachitycznych chłopskich zagród i stanęliśmy pod mrocznymi drzwiami w kamiennej ścianie zamku. Zapukaliśmy jak na gości przystało i zostało nam uprzejmie otworzone. Właściciel zamku, okazał się sympatycznym, chociaż nieco blado wyglądającym młodym człowiekiem. Zabrał nas na wycieczkę po okolicy i opowiedział historię tego paskudnego miejsca.
Otóż, w lesie mieszkają Faerie, ale nie takie ładne z bajek, ale takie ponure i paskudne z bajek. Dla uproszczenia nazwijmy je elfami. Elfy owe złażą się do okolicy jak muchy do lepu, albowiem, on – właściciel zamku jest osobą wyjątkową (w domyśle, nieco magiczną, ale w granicach rozsądku) i to je przyciąga. Efekty ich obecności widać wszędzie i jako przykład pokazał nam koguta, który spokojnie dziobał sobie ziarno na podwórzu u jakiegoś rolnika. Ptaszysko nagle się przewróciło na bok, poleżało, po czym wstało i sobie poszło. Niby nic, a jednak irytujące. Wieśniacy okoliczni - lud prosty, z miejsca uznali, że to właściciela zamku wina i zaczęli krzywo na niego patrzeć. Patrzenie nie poskutkowało więc większość prostego ludu zwiała.
Tu warto wtrącić słowo o moim towarzyszu. O ile ja chwytałam w mig ideę elfów, ponurych lasów i przeklętych magicznym talentem arystokratów (ba sama u siebie takowy podejrzewałam) to on lekko mówiąc nic z tego nie kumał. Więc kiedy przed nami pojawiła się laska na czarnym koniu i w balowej sukni pytająca o coś, to nijak nie dotarło do niego, że to królowa elfów i nie należy jej wypaplać od razu, że ten pan z nami to główna czarodziejska atrakcja okolicy. Wypaplał od razu i w efekcie elfy na nas napadły.
Próbowaliśmy się schować w opuszczonej zagrodzie, ale wpadły tam za nami i byliśmy zmuszeni walczyć. Przyznam, że zdziwił mnie mój sposób walki. Rożne rzeczy mi się już zdarzały, ale tym razem łapałam elfa za fraki, a on się zamieniał w jakąś czarną ektoplazmę, którą jednak dawało się całkiem zadowalająco przyłożyć innemu elfowi. W zasadzie jednego z nich, w takiej czarnej formie używałam jako tarczy przez całą walkę. Innego złapałam, zmieniłam w to czarne coś i przepchnęłam przez szybę w oknie, co mu dobrze nie zrobiło.
Ale kiedy ludzi kupa i Herkules dupa więc skończyło się na tym, że królowa rzuciła jakiś czar i moi obaj towarzysze sami pognali w podskokach za nią. Stojąca po drodze brama wyjazdowa nie stanowiła przeszkody, bo kicnęli nad nią jak gazele. Elfy na koniach skoczyły takoż. Kundle z obejścia również nie miały kłopotów z bramą. W zasadzie problem ze skokiem miała tylko zebra, ale po trzecim podejściu i jej się udało.
Strzeliłam za nimi polem siłowym i udało mi się zmieść czar z jednego psa, ale na tym koniec.
Nie mogłam pozwolić, żeby sobie elfica latała i porywała facetów więc udałam się po poradę do jakiegoś przedstawiciela prostego ludu. Ten poinformował mnie, że królowa porywa facetów w celach matrymonialnych i jego dziadka też tak porwała. Obecnie dziadek w wyniku porwania i eksploatacji leżał w śpiączce i jeżeli się go uda obudzić, to a nuż się czegoś pożytecznego dowiemy. Ostrzegł mnie jednak, ze dziadek nerwowy jest i trzeba delikatnie z tematem.
Zaprowadził mnie do chałupy gdzie faktycznie na posłaniu leżał łysy osobnik w wieku podeszłym, pogrążony we śnie. Obok łóżka stała drewniana skrzynka z trzema napiętymi strunami. Wnuk usiłował dobudzić przodka, ale nie szło więc zebrałam się w sobie i na głos palnęłam „jak uwolnić osobą porwaną przez elfy”. Dźwięknęło, struna pękła (pierwsza od góry), a dziadek się obudził i coś powiedział, ale wtedy się obudziłam więc nie dowiemy się jak się uwalnia porwanych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz