Chodziłam dookoła jakiegoś pomieszczenia, w którego centrum
stał namiot z bawiącymi się dziećmi. W pomieszczeniu było dużo zabawek, a ja
podrzucałam albo je albo dzieci (nie pamiętam dokładnie). Wydaje mi się, że
widziałam lalkę w sukience królewny. Potem właziłam na korzenie ogromnego
drzewa. Wyglądało jak mangrowiec; było plątaniną korzeni i gałęzi. Nawet nie
wiem czy miało jakiś konkretny kształt. Grunt, ze to było TO drzewo – Igdrasil.
Wspinałam się z kimś. Wreszcie usiadłam okrakiem na gałęzi, a ona okazała się być
żywa, jak wąż i moje siedzenie na gałęzi zmieniło się w rodeo. Gałąź była szara
i miała gładką, elastyczna korę. Pamiętam, że odnotowałam sobie fakt, że gałęzi
Igdrasila nie trzeba zaatakować żeby zareagowały . Wystarczy ich dotknąć. I nie
wiem co, ale coś w tym całym szaleństwie kojarzyło mi się z zombie. Może chodziło
o tę szarą skórzastą korę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz