W rodzinnym mieście jest łąka, na łące rosły dwie wierzby, które dla mnie jako dziecka były ważnym punktem orientacyjnym i miejscem zabaw. We śnie byłam na tej łące i obserwowałam kwiaty, żółte lilie. Cała łąka była ich pełna. Z daleka patrząc można było odnieść wrażenie, że to pole rzepaku, ale z bliska okazywało się, że to ładne, wysokie lilie rosnące w trawie.
Pobiegłam do domu po aparat, a na schodach minęłam się z ciotką Marysią. Nie poznałam jej, takiej młodej, z krótkimi włosami i pchającej wózek. Poza tym stała pod słońce. Wyjaśniłam jej to, kiedy już zorientowałam, że to ona.
Z aparatem w ręku ruszyłam przed siebie, aż stanęłam nad Wisłą przed mostem. Most wyglądał nieco niebezpiecznie, bo nie miał barierek, ale robotnicy zapewnili mnie, że jedyne przeróbki jakim poddają most są drobne i mogę się co najwyżej spodziewać kilku belek na drodze. Poza tym trasa jest dość szeroka więc można spokojnie przejść.
Tuż przy skręcie w Nowy Świat kupiłam sobie kilka kulek lodów i ruszyłam dalej. Niestety mostu Poniatowskiego już nie pokonałam, bo zatrzymała mnie ciemność. Jakiś chudy stwór z dymu i morku zastąpił mi drogę i musiałam zawrócić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz