Strony

czwartek, 2 maja 2013

błoto


Kojarzycie kurz jaki zbiera się na ulicach w lato? Ziemia, śmieci, strzępki opon, rdza i olej napędowy, a do tego starty przemielone ma drobny, jednolity brud, który w czasie deszczu staje się szarą, śliską, metalicznie pachnąca niehigieniczną masą. Ten dom był wypełniony czymś takim właśnie.
Sam dom był wysoką kamienicą z architekturą typową dla snu,  drewniane schody ciągnące się prawie przez całą szerokość wnętrza, tak jakby dom był stworzony tylko dla nich. Dookoła w szarym półmroku ukrywały się sugestie drewnianych barierek i innych niedookreślonych elementów, okna nawet jeżeli były obecne, nie rzucały się w oczy.  Całość prezentowała się ponuro i paskudnie, a oprowadzała mnie po tym architektonicznym cudzie matka. Nie moja rzecz jasna ale dziewczyny, która tu mieszkała i cierpiała na nerwicę.
Jak zwykle we śnie ani matka ani córka nie posiadały imion ani twarzy, ale były bytami kobiecymi, które określić można było tylko po ich pokrewieństwie ze sobą. O wieku matki bladego pojęcia nie mam, córka był bardzo młoda, kto wie, może nastolatka. Jej nerwica okazała się być dziwactwem polegającym na zamiłowaniu do zjeżdżania po schodach w fali ulicznego błota. Właśnie tego błota, o którym pisałam na początku.
Jego pochodzenie pozostało dla mie nieznane, a jego ilość była przerażająca. Wielka fala, przesuwała się w dół kamienicy przy akompaniamencie oleistych mlaśnięć, a córka upaćkana od góry do dołu płynęła razem z nią, zanurzona i zjednoczona z szarym mułem.
 Matka patrzyła na to wszystko z pewną dozą bezradności, zdając sobie sprawę ze szkodliwości tego błota, a jednocześnie będąc przekonaną, że musi zapewnić dziecku środki do pielęgnowania jego zachcianki. Błoto w rzeczy samej było szkodliwe, bo kiedy spojrzałam w lustro, zauważyłam czerwoną, podpuchniętą plamę na swojej twarzy. Uniosłam rękę i dotknęłam jej.
Kiedy córka spłynęła już na dół, jej dwie koleżanki wpadły w odwiedziny. Obie z włosami zaczesanymi w koński ogon, opalone na solarium, markowo odziane w rozkloszowane spódniczki i szpilki, modnie chude i z oczyma skrytymi za ciemnymi okularami. Obie trzymały drogie torebki sposobem na krwiodawcę. Powitała je nawet nie wstając z podłogi. Zresztą nie wyobrażam sobie jakby mogły jej dotknąć.
Potem wpadła Paula, moja dawna znajoma ze szkoły, a potem pracy i Justyna, która pasowała do tych dwóch wypacykowanych anorektyczek jak pięść do nosa. Nie wiem co tam robiła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz