Z jakiegoś powodu dookoła kręciły się niewidzialne dla innych strzępki ciemności. Wisiały w powietrzu niczym dym, a ja mogłam wyciągnąć rękę i je złapać, co też czyniłam. Wrażenie było jakby ścisnąć chomika. Technicznie rzecz biorąc nie powinnam ich była widzieć, ale widziałam. Jeden z nich okazał się być humanoidalny i wielkości człowieka, zamierzał mnie zabić, a ktoś zamierzał mnie uratować. Ale zanim obaj cokolwiek zrobili, rzuciłam się na ziemie i pięknym ślizgiem podcięłam temu czemuś nogi, a kiedy wyrymnął się jak długi, mój obrońca go dopadł.
Potem pamiętam, że byłam na strychu i szukałam namiotu na wyjazd z Justyną. Spodziewałam się, że będzie lalo, a w ogóle miałyśmy jechać na lodowiec, więc pakowałam ciepły śpiwór i zabierałam zimowe ciuchy. Namiot sam miał rozmiar mojego złożonego płaszcza od deszczu. Zastanawiałam się, gdzie są śledzie i czy w ogóle są. Jestem pewna, że jakąś rolę we śnie odgrywały kucyki pony, ale nie wiem jaką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz