Strony

niedziela, 31 marca 2013

nie cierpię zombie

Zjechałam z tatą windą do kopalni. Poszedł do pracy i zostawił mnie na poziomie dostępnym ludziom z zewnątrz, ale ja zjechałam od razu na jakiś tajny poziom. Zastanawiałam się, co by zrobił jakby była nagła ewakuacja. Szukałby mnie czy liczyłby, że sama wyjdę. Ja doszłam do wniosku, że bym się ewakuowała.

Potem, już na powierzchni dowiedziałam się, że kopalnia należy do elfów i wydobywają one tam kryształy.
Informacja wyszła na jaw przy okazji inwazji zombie. Wyłaziły wszędzie gdziekolwiek stanąłeś, nawet grzyby były zombie. Wszędzie na stałym gruncie byłam zagrożona. Ludzie usiłowali uciekać w panice, ale zombie łapy wyskakiwały im pod nogami. Do tego zielonkawy smród unosił się z ziemi. Ogólnie dawało to mocno klaustrofobiczne wrażenie niemożności uniknięcia smrodu i śmierci.

Wreszcie znalazłam sposób. Po jakiś kawałkach drewna zeszłam do koryta rzeki. Była płytka, ale szeroko rozlana i wyglądała na czystą. Wskazałam tę drogę dziewczynie, która była ze mną. W wodzie jak się okazało zombie nie mogą się pojawić. Tak więc stojąc w strumieniu byłyśmy bezpieczne. Gdzieś w tym momencie zaczęłam mieć pretensje do elfów, że siedzą sobie w tej kopalni i nie pomagają nam wcale.

Jednak pojawiło się coś innego niebezpiecznego, w wodzie przy brzegu. Coś co wyglądało jak kłębowisko zielono-szarych węży. To była Echidna, przynajmniej tak się nazywała w moim śnie. Imię poczwary znalazłam na kartce, najpierw myślałam, że nazywa się Tyria, miałam też do wyboru inne imiona na odrywanych karteczkach, ale doszłam do wniosku, że to jednak Echidna. Tłukłam tego bydlaka po głowie gaśnicą, aż go rozplaskałam na krwawą masę, ale on ożywał. Trzeba było coś zmienić w nastawieniu, żeby go ubić.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz