Dziś miałam okazje na własnej skórze się przekonać jak się
czuje człowiek wrobiony w igrzyska śmierci. Sen uznał, za miły motyw wywalenie
mnie w towarzystwie moich znajomych, bliższych i dalszych na jakąś plażę na
zadupiu z poleceniem dostania się do zamku i tam wymordowania się nawzajem aż
zostanie jeden.
Uwagi godny jest fakt, że razem z nami zapakowali tam
jednego z moich byłych uczniów – Mateuszka. Mateuszek miał chyba wszelkie
papiery jakie mogą chronić w szkole młodocianego bandytę i budzącą postrach
osobowość więc nic dziwnego, że we śnie został demokratycznie sprzątnięty zanim
w ogóle dotarliśmy do tego zamku. Demokratycznie i przy użycia środków łatwopalnych
zaznaczam. Woleliśmy się upewnić, że ścierwo nie żyje.
W zamku od razu rozstrzeliliśmy się na dwie frakcje, ale ponieważ nikt nas za bardzo nie popędzał,
żebyśmy się mordowali więc ograniczyliśmy się do szykowania na ewentualną walkę
z wrogim obozem. Oczywiście to uczucie, że i tak 99,99% nas zginie pozostawało,
ale jakoś abstrakcyjnie to wyglądało, bo jak na razie staraliśmy się współpracować.
Zresztą o ile znalazłam masę narzędzi do ewentualnego mordowania (w kuchni) to
jakoś nie czułam się specjalnie komfortowo na myśl o ich użyciu. W ogóle jakoś
się do tego zabijania zabieraliśmy jak pies do jeża. W pewnym momencie wręcz
wmieszałam się przez pomyłkę w nieswoją grupę i szybko się zwinęłam zanim
ktokolwiek się zorientował.
Przywódca naszej grupy rzucił pomysł samobójstwa, żeby nie
musieć rzezać znajomych. Zaproponował dziugnięcie się w szyję szpikulcem do
lodu, tak mniej więcej nad klatką piersiową, z przodu. Mi to raczej wyglądało
jak środek na bolesną tracheotomię a nie szybki zgon więc wysłałam go na
recepcję po atlas anatomiczny, żeby sobie obczaił, gdzie najwygodniej się
ciachnąć, żeby uzyskać skuteczny efekt śmiertelny. Rozważałam też skok z okna
ale było jakoś masakrycznie nisko i prędzej bym połamała nogi.
W pewnym momencie ktoś pokazał nam filmik ze szpitala, gdzie
jak się okazało odwieziono to co zostało ze strasznego Mateuszka i okazało się,
że złożyli go jakoś do kupy, chociaż wyglądał jak potów Frankensteina po
zderzeniu z cysterną wiozącą paliwo rakietowe. Opowiadał jak to zrozumiał jaki
był zły i się zmienił, ale mnie to przerażało, bo wiedziałam, że jeżeli go nam
wpuszczą znów, to okaże się, że nadal
jest małym wrednym sukinsynem i będzie nas chciał zniszczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz