Strony

poniedziałek, 11 marca 2013

gdzie i czy dziugnąć


Dziś miałam okazje na własnej skórze się przekonać jak się czuje człowiek wrobiony w igrzyska śmierci. Sen uznał, za miły motyw wywalenie mnie w towarzystwie moich znajomych, bliższych i dalszych na jakąś plażę na zadupiu z poleceniem dostania się do zamku i tam wymordowania się nawzajem aż zostanie jeden.
Uwagi godny jest fakt, że razem z nami zapakowali tam jednego z moich byłych uczniów – Mateuszka. Mateuszek miał chyba wszelkie papiery jakie mogą chronić w szkole młodocianego bandytę i budzącą postrach osobowość więc nic dziwnego, że we śnie został demokratycznie sprzątnięty zanim w ogóle dotarliśmy do tego zamku. Demokratycznie i przy użycia środków łatwopalnych zaznaczam. Woleliśmy się upewnić, że ścierwo nie żyje.
W zamku od razu rozstrzeliliśmy się na dwie frakcje,  ale ponieważ nikt nas za bardzo nie popędzał, żebyśmy się mordowali więc ograniczyliśmy się do szykowania na ewentualną walkę z wrogim obozem. Oczywiście to uczucie, że i tak 99,99% nas zginie pozostawało, ale jakoś abstrakcyjnie to wyglądało, bo jak na razie staraliśmy się współpracować. Zresztą o ile znalazłam masę narzędzi do ewentualnego mordowania (w kuchni) to jakoś nie czułam się specjalnie komfortowo na myśl o ich użyciu. W ogóle jakoś się do tego zabijania zabieraliśmy jak pies do jeża. W pewnym momencie wręcz wmieszałam się przez pomyłkę w nieswoją grupę i szybko się zwinęłam zanim ktokolwiek się zorientował.
Przywódca naszej grupy rzucił pomysł samobójstwa, żeby nie musieć rzezać znajomych. Zaproponował dziugnięcie się w szyję szpikulcem do lodu, tak mniej więcej nad klatką piersiową, z przodu. Mi to raczej wyglądało jak środek na bolesną tracheotomię a nie szybki zgon więc wysłałam go na recepcję po atlas anatomiczny, żeby sobie obczaił, gdzie najwygodniej się ciachnąć, żeby uzyskać skuteczny efekt śmiertelny. Rozważałam też skok z okna ale było jakoś masakrycznie nisko i prędzej bym połamała nogi.
W pewnym momencie ktoś pokazał nam filmik ze szpitala, gdzie jak się okazało odwieziono to co zostało ze strasznego Mateuszka i okazało się, że złożyli go jakoś do kupy, chociaż wyglądał jak potów Frankensteina po zderzeniu z cysterną wiozącą paliwo rakietowe. Opowiadał jak to zrozumiał jaki był zły i się zmienił, ale mnie to przerażało, bo wiedziałam, że jeżeli go nam wpuszczą znów, to  okaże się, że nadal jest małym wrednym sukinsynem i będzie nas chciał zniszczyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz