wtorek, 19 marca 2013
trochę tego jest
Na początku ganiałam po labiryncie, jakby wyjętym z tronu i wskakiwałam do naprawdę małych dziurek od klucza, żeby uciec przed bestiami.
Potem w autobusie w przejściu między fotelami kazałam murzynom ustawić się do startu i na komendę mieli pobiec. To ćwiczenie miało na celu nauczenie ich pływania na czas, na olimpiadę. Nie specjalnie łapali o co chodzi, krzywo się rozstawiali i startowali nie wszyscy na raz. Ale jak już załapali to wyszliśmy z busa i poszliśmy trenować na terenie zamku. Gdzie wybiegły do nas chroniące teren psy. Wyciągnęłam do jednego rękę i okazał się całkiem łagodny. Nie wiem czemu wróciliśmy do busa i mieliśmy nawzajem do siebie pretensje o te psy.
Na rozkaz taty hitlerowca obijałam drzwiczki od szafki jakimś materiałem. Właściwie to obszywałam je, ale kiepsko mi to szło, bo obszywałam jej wełnianą tkaniną, zieloną i coś nie wykalkulowałam ze stroną gdzie trzeba przyszyć tę wełnę. Po odwróceniu materiału okazało się, że materiał nie pokrywa ich w całości więc zerwałam go i zdecydowałam użyć pistoletu na zszywki. Mama, zapytana o jego miejsce pobytu odesłała mnie do garażu, wzięłam więc latarkę i poszłam do supermarketu budowlanego. Mama dogoniła mnie pod drzwiami, bo przypomniała sobie, że też coś chce. Mimo, że weszłyśmy do sklepu (wyraźnie pamiętam mijane płaszcze, dział z kwiatami i talerze), na końcu tej wycieczki stałyśmy przed budynkiem z cudzym rachunkiem na 100 tysięcy w ręku i rozważałyśmy możliwość wyniesienia cudzych towarów za darmo. Ktoś poradził nam, że jak taki wysoki rachunek to ja powinnam iść.
W między czasie hitlerowiec wezwał żydowską śpiewaczkę, która obraziła go czymś i wrzeszczał na nią. A ja się czułam szczęśliwa, że nie wrzeszczy na mnie. Ja byłam właściwej rasy więc moje krzywe obijanie drzwiczek było staraniem się, ale jej piękny śpiew był brzydki, bo była złej rasy.
Jakaś egipska księżniczka chciała się ze mną ożenić, ale byłam biedny (albowiem byłam facetem) i jej ludzie uznali, że zrobią ze mnie faraona. Wpakowali mnie do grobowca i kazali udawać mumię. Kiedy turyści przechodzili obok zobaczyli mumię szarpiącą się w bandażach (chyba za ciasno owijali) i janczarów tańczących wokół taniec z szablami. Jakiś naukowiec wykrzyknął, że to musi być oszustwo i to nie jest tutejsza mumia ale jakiś słynny faraon. A ja w tym momencie runęłam dół, w głąb piramidy tunelem o złotych ścianach pokrytych hieroglifami. W dół i w dół. Właściwie to jechałam jak na deskorolce, w ręku trzymałam wyprostowanego węża (za ogon), a jego pysk opierał się na złotym klocku, klocek opierał się z kolei na kłębowisku węży, a one na poduszce z ognistych iskier. I tak mnie te węże ciągnęły, że zjeżdżałam coraz niżej, mijając złote posągi leżących byków na złotych postumentach. Wreszcie złoto mijane zaczęło zamieniać się w miedź, a na końcu zatrzymałam się w komnacie gdzie ściany były z czarnego żelaza i nie było już złota ani malunków.
Na powierzchni księżniczka się denerwowała czy wrócę, bo nie mogła pozwolić żeby nikt nie trzymał jej serca.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz