wtorek, 11 lutego 2014
żaba-baba
Nie wiedzieć czemu byłam znów studentką i mieszkałam na stancji u baby. Dziwne w jej mieszkaniu było to, że za każdym razem kiedy wychodziłam było w nim więcej akwariów. Przy ostatnim wyjściu musiałam się między nimi przepychać. Tuż przy schodach było najdziwniejsze akwarium, bo składało się z samej wody, bez szkła. Trzymała się razem tylko na uprzejmość chyba. W wodzie pływała mała rybka, nawet pokazałam ją przyjaciołom, bo była najeżką. Miniaturową i jej najeżanie się było bardzo słodkie. Zebrała sporo ochów i achów i wyszliśmy, a ona tymczasem wypłynęła z akwarium, popłynęła (powietrzem jak wodą) wzdłuż jakiś ruin, potem w górę wodospadu, zgoła jak łosoś, a nie najeżka. Wreszcie zamieniła się w wielką, tasmanoidalną żabę, taką żabo-babę i zaczęła się naprzykrzać żabiemu chłopu, który był jeszcze większy od niej. Ten nakrzyczał na nią i pogonił ją z miejsca, argumentując to niewłaściwym czasem. Pod jego drzwiami zresztą koczowała zapłakana blondyna, która uznała, że skoro żaba-baba dostała kosza to znaczy, że żabo-lud kocha tylko ją-blondynę. Zaczęła się dobijać do drzwi, ale też została przegnana.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz