Byliśmy na imprezie, czy też na balu, gdzieś na drodze do
Chodakowa. Dopiero co skończyłam się przebierać z pidżamy w sukienkę balową,
kiedy zawyła syrena i głośniki ogłosiły żałobę narodową. Bal trzeba było
natychmiast przerwać, chociaż ledwo się zaczął. Nie do końca byłam pewna, co się stało, ale
coś mi się obijało po głowie, że Karol Wojtyła umarł na dziesięciu tysiącach.
Poturlałam się więc, zdemotywowana na stację kolejową. Ostatnich zmian odzieży dokonywałam
już na peronie. Wiążąc but, zauważyłam, że na ten sam pociąg czeka drużyna
piłkarzy. Wyglądali na zdeterminowanych żeby wpaść do wagonu przede mną i mieli
spore szanse, bo ja jeszcze się przebierałam. Jednak, kiedy pociąg podjechał,
puściłam przodem swoja rodzinę z małymi dziećmi, a jak wiadomo kobitka z
czterolatkiem zawsze wepchnie się przed ciebie, więc zanim kopacze piłki dotarli
do drzwi, rodzinka już się wepchnęła i pognała do miejsc siedzących, w końcu
wagonu. Ja weszłam za piłkarzami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz