Strony

wtorek, 18 lutego 2014

wspinaczka

Staliśmy przed katedrą i zadzieraliśmy głowy obserwując wspinającego się mężczyznę. To już kolejna jego próba wspięcia się bez asekuracji na sam szczyt. Trasa jest stroma i trudna, już raz próbował i odpadł od ściany, na szczęście nie był wtedy wysoko. Tym razem jestem niemal pewna, że odpadnie i się zabije, więc staram się nie patrzeć, żeby uniknąć widoku ciała uderzającego o chodnik. Potem mój mózg sprezentował mi wizję wjazdu na wieżę katedralną, na platformie podciąganej na linach. Szczyt wieży pachniał drewnem, kurzem i żywicą, na platformie stał garbaty dzwonnik, który zajmował się również opuszczaniem i podciąganiem tejże. System podnoszenia platformy był dość skomplikowany, ale sprowadzał się do tego, że garbus ciągnący lub popuszczający linę mógł opuścić platformę lub wywindować ją w górę. Po krótkiej rozmowie z nim, wróciliśmy na dół. Tymczasem okazało się, że wspinacz dotarł już na samą górę i teraz zbiera oklaski. Żeby się bardziej popisać, wychylił się przez okno i zaczął grać w tenisa z innym człowiekiem na drugim końcu budynku. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie wypadnie i nie zabije się teraz, kiedy już skończył wspinaczkę. Potem wracając do domu, minęłam wielki, ale naprawdę olbrzymi wieżowiec i zastanawiałam się, jak ci wszyscy ludzie, których nazywamy spidermanami, wspinają się na takie konstrukcje. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz