Dziś w nocy podróżowałam z moim zespołem estradowym po całym świecie. Było nas sporo i co chwila trzeba było się przeprowadzać, bo występy przenosiły się do innego miasta. To wiązało się z pakowaniem i przenoszeniem olbrzymich ilości bagażu i właściwie koniec jednej przeprowadzki zwykle okazywał się początkiem drugiej. Wreszcie nasza trasa zaczęła dobiegać końca i ostatnią stacją okazała się być stancja u księdza. I tu nastąpił zgrzyt. Grupa, dotąd jednolita i solidarna zaczęła iskrzyć. Ksiądz promował moralność i obyczajność i stanowczo miał kij w zadku. Ja i kilka osób uważałyśmy to za nieznośnie. Pokłóciłam się z nim ostro, bo za pystkowanie, chciał mnie ukarać bijąc mnie w tyłek różańcem. Oświadczyłam, że jak tylko spróbuje to popamięta. Generalnie, w wyniku tych spięć, postanowiłam uciec i zamierzałam zabrać ze sobą tyle osób ile się tylko da. I właśnie wtedy okazało się, że w zespole, wcale nie wszyscy są niezadowoleni. Niektórym się księżowska dyscyplina podoba i tego im właśnie brakowało. Ci postanowili zostać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz