Strony

czwartek, 6 lutego 2014

bo nie o to chodzi by złapać króliczka?

Tak długo już siedziałam w tym szpitalu, że mój pokój zaczął przypominać pokój normalnego mieszkania. W dodatku, żeby się nie nudzić trzymałam w torebce młodego gołębia. Dopiero pod koniec snu zastanowiło mnie, co on pije, bo jedzenie jakieś mu jednak dawałam. Problem ptasich kup w torbie wcale mnie nie trapił. W sumie nie było to dziwne, że trzymałam zwierzaka  w szpitalu, bo Ula trzymała trzy króliczki miniaturki. Jakby nas przyłapano, oczywiście byłby problem, ale jak do tej pory miałyśmy szczęście.
Tego dnia musiałam pojechać do centrum handlowego, żeby nabyć wlewy do kroplówek. Zabrałyśmy się z Olą na przystanek tramwajowy, gdzieś na Saskiej. Wsiadłyśmy na najbliższy prom pontonowy i płynnie przemieściłyśmy się dwa przystanki po lazurowej wodzie, pod błękitnym niebem. W centrum zostawiłam Olę i Maćka przy stoliku w restauracji i skoczyłam do sklepu zoologicznego. Kiedy już miałam zapłacić, zadzwonił gołąb w mojej torbie, a kiedy odebrałam (okazał się smartfonem) okazało się, że Ola się niecierpliwi i chce porozmawiać o jakimś planie.  Burknęłam coś o tym, że jestem w sklepie i rozłączyłam się.
Do szpitala dotarłam w sam raz, żeby zobaczyć jak króliczki Uli rozbiegają się po korytarzu przed windami, a ona gania je rozbawiona pokrzykując za nimi „My Friends!”. Oczywiście personel szpitala uznał, że króliki w budynku to przesada, ale pozwolił nam trzymać je w ogrodzie. Pozostawiłyśmy je więc pod opieką kucharki i jej męża ogrodnika, w przyszpitalnych terenach zielonych. Jak się okazało, to był błąd.
Kiedy wyszłam na zewnątrz następnym razem, dwa z króliczków, martwe jak dodo, leżały na dwóch pniakach, a trzeci króliczek siedział na czubku drzewa, gdzie zwiał przed mężem kucharki. Mąż ów, powolny i chudy dziadyga, wspinał się za nim z zadziwiającą determinacją. W ręku trzymał maszynę, którą wkręcał przed sobą śruby w drzewo, wspinał się potem po nich i był coraz bliżej zwierzątka. Ale najgorsze było to, że maszyna była jednocześnie szlifierką kątową i on zamierzał przeciąć  króliczka na pół. Krzyczałam, w sumie nie wiem po co, bo dziadowi to nie przeszkadzało, a króliczek i tak wiedział, co go czeka. Wreszcie dziad dopadł go i przeciął na pół jednym chlastem.
W ostatniej scenie kucharka i dziad stali przede mną. Ona przepraszała i tłumaczyła, że mąż dobrze wykonuje swoje obowiązki i jest dobrym pracownikiem. On, apatycznym głosem opowiadał, że utrzymuje porządek i wydawał się nie przejęty zupełnie tym co zrobił, a wręcz nie wiedział, o co mi chodzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz