Strony

środa, 31 lipca 2013

kosa i schody

Wybierałam się na działkę i potrzebowałam rąbać drewno, więc wpadłam po drodze do Wolfa żeby pożyczyć od niego siekierę.  Wolf mieszkał u ciotki Maryśki w salonie, posiedzieliśmy nad herbatką w filiżankach, poplotkowaliśmy o głupotach, po czym wzięłam kosę i poszłam. Kosa okazała się być jakimś dziwacznym kolczastym, srebrnym łańcuchopodobnym tworem, który zwijał się w spiralę albo rozwijał w kosę. Ludzie nieco dziwnie na mnie patrzyli, kiedy z nią szłam ulicą.
W każdym razie pogoda była ładna i zdecydowałam się na spacer, doszłam do jakiś bloków i sklepów i nadziałam się na kobietę pytającą o trasę do sali świadków Jehowy. Wskazałam ją jej, po czym okrążyłam sklepy, przeszłam przez park i dotarłam do lasu. W lesie stwierdziłam, że coś trasa nie do końca biegnie tak jak się spodziewałam i muszę trochę zboczyć, żeby zrobić koło i wrócić do domu. Trochę się martwiłam bo las wyglądał krzaczascie i mało zadbanie, ale w sumie było ciepło i fajnie więc zbiegłam ścieżką w dół i wróciłam do właściwej trasy.
Wracając do domu natrafiłam na mojej ulicy na leżące przed biblioteką książki. Były wielkości cegieł, w czerwonej, skórzanej oprawie. Jedna po obejrzeniu okazała się mieć tytuł „ Miażdżące różnice pomiędzy glonami, a zwierzętami”. Zastanawiałam się, czy ktoś je wyrzucił, bo wyglądały kusząco, ale okazało się, że należą do biblioteki. Podobnie jak grafika przedstawiająca składanie ofiary przez jakąś grecką kapłankę, za szkłem i oprawiona w ramkę. Bibliotekarka pokazała mi tez fajne kapciuszki do chodzenia po bibliotece – okrągłe,  zrobione z materiału takiego jak rękawice kuchenne. Większość z nich została ponoć wywieziona do Bułgarii.
Pokłóciłam się z nią też o eksperymenty na zwierzętach. Pokazywała mi psa z elektrodami w głowie, mówiła, że jest wesoły, ale ja widziałam, że ma brudne futro, co jest oznaką choroby.  Nie mogłyśmy się dogadać w tej kwestii i poszłam sobie zła na nią.


W drugiej połowie snu byłam na dworcu centralnym, stałam przy ciągu schodów. Dwa albo trzy ciągi, podzielone półpiętrami. Obok schodów stała matka z małym dzieckiem i to dziecko strasznie darło się, że chce jeść i biegało jak głupie. Wreszcie potknęło się i spadło ze schodów. Przeturlało się przez dwa ciągi schodów i zamarło na półpiętrze w kałuży krwi. Podeszłam, żeby zobaczyć, co mu się stało, bo matka się nie interesowała, ale kiedy tam dotarłam okazało się, że  już go nie ma, została tylko krew. Wezwałam policję, bo uznałam, że matka chce ukryć coś i kiedy policja przyjechała opowiedziałam im o całej scenie z dzieckiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz