Wracałam do domu kiedy nagle omal nie zaplatałam się w sznurek do bielizny. Zaczynał się na balkonie w bloku, a kończył na drzewie pod blokiem i nie był sam. Znaczy sznurków było więcej w różnym stopniu zwisu. Niektóre były dużo za długie i aż leżały na ziemi, inne po prostu za długie i zwisały tak, że były skuteczną pułapką na rowerzystów pragnących się powiesić. Żaden nie wisiał dość wysoko.
Autorami tej instalacji było starsze małżeństwo mieszkające w bloku. Zrugałam ich jak mogłam, ale babcia była szczególnie natarczywa i uparta. Złapałam więc ją za bety, przyciągnęłam jej twarz do mojej i patrząc jej w oczy wycedziłam, że jak jeszcze raz zobaczę te sznurki pułapki to ją spiorę na kwaśne jabłko. Oczywiście się oburzyła na tę przemoc, ale czułam, że się mnie boi.
Poszłam dalej i trafiłam na sąsiadkę z pod numeru 1911. Młoda kobitka, której chłopak lubi cukierki. Ze względu na niego trzymała w domu całą miskę pomarańczowych landrynek. Tychże landrynek bał się jej mały synek. Dzieciak miał może 6-7 lat i panikował, że nienawidzi cukierków. Wyleczyłam go z tej fobii, tłumacząc, że przecież nie musi ich jeść.
Po drodze minęłam wdowę w żałobie, która jak co dzień szła do świetlicy miejskiej.
Wreszcie trafiłam na mamę przygotowującą warzywa na obiad. Postawiła mnie przed patelnia z pomidorami. Były zielone i czerwone, w plasterkach, smażyłam je aż się rozpadły i wtedy dorzuciłam kabanosy. Wyglądało to smacznie, ale nie wiem czemu kabanosy miały być kluczem do bramy zastępującej drogę usuniętego autobusu 175.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz