Zamek był nieduży, zbudowany z szarego kamienia, i bogaty w rzeźby i ozdoby. Kwadratowy dziedziniec przypominał nieco studnię otoczoną przez kamienne ściany budynków i nawet z góry rzeźby ograniczały go, wyginając się z dachów w kierunku jego centrum. Tworzyły taką dość ażurową, ale jednak zamykającą większość przestrzeni konstrukcję. Spojrzałam w górę i zobaczyłam, że tylko niewielki fragment nieba nad dziedzińcem nie jest odcięty przez te rzeźby. Wyglądało to nieco ponuro.
Właścicielka zamku otworzyła nam bramę, z ciężkiego drewna, okutą metalem. Wchodząc do środka wydawało mi się, że zobaczyłam konia, ale po przyjrzeniu się bliżej okazało się, że kobieta trzyma na smyczy dużą czarną maciorę, obok maciory biegały sobie dwa lub trzy blond prosiaczki. Skomplementowałam świnię i pamiętam, że rozmawiałyśmy o jej ładnych oczach, ale rozmowa się nie kleiła za bardzo.
I w sumie nie dziwne, bo właścicielka wkrótce pokazała swoje prawdziwe oblicze. Staliśmy w holu z kamiennymi kolumnami, kobieta podeszła do ściany i zrobiła w niej wyrwę. Wyglądało to jakby wysadziła ją, ale nie było huku ani błysku. W wyrwie ziała ciemność i gospodyni powiedziała, że teraz będziemy odkrywać ponure tajemnice krypt. Oświadczyłam, że nie zamierzamy poznawać tajemnic krypt, tylko zwiedzać. Wtedy krzyknęła „Za późno” i w wyrwie ukazały się świecące na biało oczy upiorów. Potem okazało się, że ona sama też była upiorem, a cały zamek pułapką na zwiedzających.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz