Strony

niedziela, 30 marca 2014

balon

Najpierw zrobiłem coś nie tak. Piszę zrobiłem, bo miałam w tym śnie wrażenie bycia młodym mężczyzną w cylindrze. W wyniku tego czegoś złego należało się udać do Łodzi, aby zdać egzamin, którego nie można już było zdawać w Warszawie, a potem obronić magisterkę. Egzamin uwzględniał ważne dokonanie – spowodowanie, że balon się uniesie i to w dodatku we wskazanym kierunku. Dużo dróg schodziłam, zanim odnalazłam natchnienie i niezbędne elementy, w tym syczące rury ze sprężonym powietrzem zwijające się jak węże ale i kolbę kukurydzy przy stacji Warszawa Włochy. Całość podróży odbywała się chyba wieczorem, bo było już ciemnawo. W każdym razie misja została uwieńczona sukcesem i już jako ja wracałam nocą przez osiedla Ursusa. Szłam piechotą, a raz na jakiś czas mijał mnie pyrkoczący mały furgonik z wyłączonymi światłami. Ja skręciłam w jedną stronę, on w drugą, ale cały czas słyszałam jego pyrkotanie, jakby kręcił się dookoła mnie. Poza tym nigdzie nie paliło się światło i nagle zdałam sobie sprawę, że mój wynalazek sterowanego balonu jest ewidentną herezją i Kościół Katolicki na pewno już wysłał po mnie inkwizycje. Skręciłam więc na mały zachwaszczony placyk i padłam plackiem na ziemie licząc, że w ciemności mnie nie zauważą. Wtedy zza rogu wyjechało normalne auto, też bez świateł, zatrzymało się i wysiadła JoW, której w moim pojęciu do inkwizycji wcale nie daleko, ale raczej nie ma doświadczenia w terroryzowaniu. Wyśmiała mnie, że się tak przestraszyłam, przyznała jednak, że faktycznie mnie szukała i zaproponowała, że mnie odprowadzi. Szłyśmy kawałek razem przez nieznane okolice, aż nagle zorientowałam się, że dochodzimy do dworca Ochota i straganów (których dziś już nie ma), ale od strony targowiska. Widziałam bloki zasłaniające widok oraz wielkie dmuchane figury jakiś ludków. Wyglądało na to, że szykuje się jakaś impreza. Kiedy wyszłyśmy na plac zobaczyłam hokeistów na lodowisku. Potem po drugiej stronie (tam gdzie normalnie jest hotel Sobieski) zobaczyłam Marcina i grupę grafików. Trzymali nagrody za konkurs plastyczny, a Marcin jeszcze doniósł im po czarno oprawionym dużym bloku rysunkowym i oświadczył, że jeszcze to dostali. Wreszcie zobaczyłam moją wnękę na buty, a w niej ciemność wypełniona malutkimi oczkami. Oczka jak się okazało należały do masy malutkich pingwinów, które były upchane w tej wnęce. Dotknęłam ich, a one wysypały się niezgodnie z oczekiwaniami. Niezgodnie, bo spodziewałam się, że się rozsypią jak pająki, a one mniej lub bardziej spójnie tworzyły dwa większe pingwiny konglomeraty. Usiłowałam jednego wziąć na ręce, ale mi się wyślizgnął. W ogóle to była zima i leżał śnieg, nieco rozmokły od soli. Zapytałam mojej towarzyszki czy mam teraz się zgłosić na rozmowę o pracę skoro już wynalazłam balon, a ona mi na to, że muszę o to zapytać mojego faceta. Postanowiłam, że pojadę z nią na Saską Kępę, bo ona tam też mieszkała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz