Wewnątrz czekało mnie kolejne rozczarowanie, pokój pań sekretarek był oddzielony kratą od reszty pomieszczeń i siedziały w nim dwie chude i smętne okienkowe baby. Kiedy zakomunikowałam im, że przychodzę w sprawie pracy, bardzo sucho stwierdziły, że tylko praca, żadnego przytulania dzieci, mam tylko grać Nuriona. Okazało się, że w ogóle mnie nie skojarzyły i pomyliły mnie z aktorem, który miał zagrać w szkolnym przedstawieniu. Uznałam, że takich ponurych paskud nie powinno się dopuszczać do dzieci. Wyjaśniłam, że miałam się zgłosić w sprawie etatu przedszkolanki, że dzwoniłam już do nich. Niestety nie pamiętały, a ja nie pamiętałam, kiedy dokładnie się kontaktowałam. Tak czy siak odesłały mnie do wejścia z drugiej strony budynku. Wyszłam i skorzystałam z drzwi obok. Niestety okazało się, że prowadziły do mieszkania mojego chrzestnego (mieszka obok rodziców, w bliźniaku, wcześniej mieszkała tam babcia, u której spędzałam dużo czasu w dzieciństwie). Ruszyłam na dalsze poszukiwania ale nie trafiłam na żadne tylne wejście, tylko sklepy, i galerie handlowe. Jak na tę okolicę dość nietypowe budynki. Nie pamiętałam, żeby Ursus tak wyglądał, ale cóż.
Byłam już mocno podłamana, kiedy spotkałam Nat. Jakoś dała się uprosić, żeby zaprowadzić mnie do tylnego wejścia. Podążyłyśmy mrocznymi i brudnymi uliczkami, wąskimi do przesady, prowadzącymi przez biedną część Ursusa. Idąc szczególnie ciemnym przejściem, obserwowałam obdartych mieszkańców i uznałam, że jeżeli będę chodzić do pracy tą trasą, z całą pewnością zostanę napadnięta i okradziona.
W pewnym momencie, kiedy byłyśmy już na bardziej cywilizowanej ulicy, minął nas trolejbus pełen ludzi w galowych mundurach i balowych sukniach. Wyglądali na angielską arystokrację, a kiedy przejechali obok, ludzie na ulicy klękali z nabożną czcią. Nat spojrzała na mnie i powiedziała „A widzisz, a mówiłaś, że nie ma Boga w Ursusie”.
Wreszcie dotarłyśmy do marmurowych schodów prowadzących na tyły jakiegoś dużego, kamiennego budynku, wyglądającego na bank, muzeum lub ministerstwo. Schody kończyły się na niedużej platformie, wyłożonej granitowymi płytkami, a platformę ograniczał granitowy murek. Kiedy się do niego zbliżyłam czekała mnie niespodzianka. Zza murku wychynęła głowa uchatki. Nat przedstawiła mi ją jako „Człowieczostworzoną uchatkę”, coś co ma przetrwać nawet kiedy upadnie cała ludzkość. Wydało mi się to znaczące, ale uchatka chyba nie dbała o poważne kwestie, bo od razu wychyliła się ze swojego basenu i oblizała mi twarz. Była tak pełna entuzjazmu, dla tego zajęcia, że aż wyskoczyła, przewróciła mnie i zaczęła oblizywać. Przypominało to bycie napadniętym przez wesołego , mokrego psa. Wzięłam ja na ręce i wsadziłam z powrotem do wody, gdyż murek byłby dla niej za wysoki i nie mogłaby wrócić.
Potem szłam ulicą, trzymając w ręku różową grzechotkę, ozdobioną szlachetnymi kamieniami i oglądałam skupiska tych kamieni przez lupę.
Wreszcie przypomniałam sobie, że dostałam tę pracę. Właściwie to powiedział to narrator. Niestety, jedno z dzieci przez sen zrobiło siku w majtki i chociaż od razu je przebrałam i dostał plastelinę do zabawy, to wywarło to złe wrażenie na ponurych babach z sekretariatu. Narrator ogłosił również, że byłam dziwnie stanowcza, ale dzieci zgadzały się, że nikt tak nie lepi kupek (poo) z plasteliny jak ja. To chyba przeważyło o moim zwolnieniu, wydaje się, że umiejętność lepienia kupek jest niewłaściwa dla przedszkolanki pracującej w takim ponurym obiekcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz