Strony

sobota, 23 listopada 2013

dom na rozlewisku

To był czas świeżo po wojnie i nikt nie spodziewał się takiej inflacji pod panowaniem komunistów. Rodzice zamierzali kupić dom nad rzeką. Dla mnie ten dom był jakąś makabrą. Przede wszystkim, miałam trudności z ustaleniem, czy to dom, pałac czy statek, który utknął na mieliźnie. Był wielki jak wieżowiec, drewniany, zabytkowy i częściowo zatopiony. Dwa skrzydła stały na brzegu, a centrum (bądź też tył, bo architektura przestrzenna we śnie nie jest moją mocną stroną) pozostawało zanurzone w nurcie Wisły. Woda była szara, spieniona i nie wyglądała jakby miała poprzestać na pożarciu tylko kawałka budynku.  W każdym razie do zakupu nie doszło, bo dzięki inflacji pieniądze, które odłożyła rodzina, okazały się być totalnie śmieszne i zrezygnowali z nabycia rezydencji.
Ja tymczasem przeprawiłam się na drugą stronę rzeki. W dość ciekawy sposób, ponieważ wysoko nad nurtem umocowano bambusowe tyczki, połączone w szyny.  Szyny były wąskie i niestabilne, ale delikwent korzystając z jakiegoś wielokrążka mógł się na nich położyć i przejechać na drugą stronę. Napędzało go podczas przeprawy papierowe skrzydło, przypominające lotnię, które miał pod brzuchem. O dziwo przejechałam wodę, a  twarde lądowanie na kamieniach na drugim brzegu i tak zostało przyjęte z entuzjazmem widowni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz