Po zajęciach dziewczyny stwierdziły, że mają głęboką potrzebę skoczenia nad Wisłę i rytualnego spalenia jakiś pozostałości po czymś. Nie podobał im się pomysł, że chcę skoczyć do domu po spodnie, bo w pidżamie nie będę jechać nad wodę. Co gorsza spodnie wzięłam takie znienawidzone z dzieciństwa, grube, gryzące, krępujące ruchy i do tego w kratę. Ostania ich rola w moim śnie to koszmar, w którym hamują mi ruchy i nie mogę uciekać. Jednym słowem, spodnie grozy.
Wzięłyśmy trochę drewna z komórki na ognisko, a ja zapytałam taty, czy może mi powiedzieć gdzie ostatnio biwakował nad rzeką. Oczywiście zamiast powiedzieć, uparł się nas podwieźć. Dziewczyny nie były zadowolone. Przepraszałam jak mogłam.
W dodatku do samochodu (nie wiem jak) wsiadła jeszcze mama, obowiązkowo na przód i dziadek, z nami do tyłu. Mama cytowała jakieś przysłowie "zaraz to dziad naraz, a trzy jadą głąbami", co we śnie robiło sens, ale równie dobrze robiło obciach. Dziadek nie mógł znaleźć pasa, a wreszcie przypięłam go jednym pasem z koleżanką. Jak na babski wieczór nad rzeką, to nie był dobry pomysł, żeby zabierać rodzinę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz