Hahahahha….wreszcie dotarłam. Nigdy
wcześniej mi się nie udało. Zawsze utykałam gdzieś po drodze ale tym razem
dotarłam. Do Ameryki oczywiście.
A było to tak. Nie wiedzieć czemu musiałam
uciekać z kraju, pod pozorem szkolenia z pracy właśnie w Stanach. Oczywiście żądna wrażeń ale geograficznie
niedokształcona podświadomość wysłała mnie do Stanów przez Moskwę. A Moskwa
wymagała jakiejś koszmarnej liczby dokumentów, z czego trzech najważniejszych,
za którymi stało się godzinami, bo w ambasadzie tylko trzy panie miały
kalkulator i umiały te dokumenty wypełnić. Dwa zdobyłam od razu, a o trzeci zamierzałam
żebrać, bo trzeba było czekać do jutra, a jutro to ja już miałam lot.
Rodzina przy pakowaniu niewiele pomogła,
głównie kręcili się pod nogami i nie umieli znaleźć tego co potrzebowałam. W
ostatniej chwili zapakowałam jakieś książki Karola Maya, bo 12 godzin w
samolocie może człowieka zanudzić na śmierć. Kupiłam sok, do wypicia na miejscu, bo do samolotu i tak by mnie z
nim nie wpuścili, popanikowałam w temacie wynajmu pokoju, kiedy się leci tak na
przypał bez planu. Zdecydowałam, że rodzina ma wynająć moje mieszkanie, na
koszty tegoż pokoju w Ameryce. I poleciałam.
W Ameryce zaczepiłam się w jakiś
gospodarstwie rolnym, miejsca owszem dużo, ale jakoś atmosfera wiejska. Po
jakimś czasie przeszłam test kurczaka, znaczy wypuścili kurczaka i patrzyli czy
ukradnę. Nie ukradłam.
A potem stałam na stacji i mijały nas
pociągi z wielkimi oknami, przez które widziałam luksus i rozpustę, łóżka gdzie
najwyraźniej odbywały się orgie i cheerleaderki w cekinowych kostiumach pijące
w barze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz