Byłam sobie ludkiem w utopijnym systemie, w którym wszyscy byli normalni i szczęśliwi, bo jakby nie byli to by się dopiero porobiło. Niestety wyłamałam się nieco, a właściwie wyłamałem, bo we śnie byłam niskim, grubawym facetem z wąsami i w szelkach.
Zaczęło się od tego, że zrobiłem ciastka, z jakiegoś jadalnego materiału i moja żona zaprezentowała je królowej. Ciastka wyglądały naprawę apetycznie i królowa miała zgadnąć, które to jest ciastko z chili. No i zgadła i zjadła. Tylko, że zapanowało ogólne zamieszanie i szok, bo ciastka miały być atrapami, a tu okazały się prawdziwe. W dodatku królowa domagała się, żeby jej powiedzieć jak się nazywa to co zjadła, a moja żona wpadłszy w panikę powiedziała, że ciastka nazywają się Fred, ale mojego imienia nie zdradzi, bo ja się nie chcę ludziom kojarzyć z ciastkami, bo chcę się kojarzyć tylko z brudem. W sensie - brudem jak proch marny i inne takie nic nie warte.
No nic jakoś to było, pomimo mojego skandalicznego zachowania i wybicia się ponad przeciętność, tajne służby jakoś nie zareagowały.
Niestety jak to zwykle bywa rewolucyjny duch ma zwyczaj się rozkręcać, jeżeli raz się go uwolni i tak też było w moim przypadku. Przygotowałam i postawiłam koło stacji kolejowej tablicę informacyjną. Nie żeby jakąś z "Precz" albo "Jestem przeciw", po prostu jakaś informacja, neutralna zupełnie. Ale to było nie do pomyślenia, żeby obywatel takie rzeczy wyrabiał więc musiałam się schować w damskim kiblu, żeby rozwścieczony tłum mnie nie zlinczował. O dziwo nie byli aż tak wściekli, żeby wyciągać mnie z kibla, a mnie wojsko ewakuowało tylnym wyjściem na plażę gdzie zakamuflowano mnie między wesoło rozrabiającymi szkrabami zakopującymi w piasku dziadka.
Wreszcie przewieziono mnie z całą moją grupą edukacyjną/klasą do kopalni, gdzie wagoniki dowiozły nas na miejsce wzrostu larw. Larwy wyglądały jak surowe macki zdechłej ośmiornicy, ale okazało się, że można na nich latać jak na powietrznych ścigaczach z gwiezdnych wojen. Wyglądało to dość dziwacznie ale latało się błyskawicznie. Larwy należały do gatunku roślin (o dziwo) nazywanych "flaming lilies" i ewidentnie wojsku zależało na ich wykorzystaniu, nawet jeżeli przypominały mackowate latające penisy. Ot, wojsko tak ma. Tylko, że larwy nie wykluwały się, jeżeli im się nie pomogło. A pomóc mogli tylko buntownicy z charakterem tacy jak ja, zwykłe szczęśliwe szaraczki nie miały szans. Właśnie po to mnie ściągnęli, żebym zdobyła dla nich te flaming lilies.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz