Zgubiłam bagaż, to znaczy nie jestem pewna jak to możliwe, ale wiedziałam, że leży tu na stacji, a jednocześnie usiłowałam go szukać w pociągu. Niestety pociąg odjechał, a mój bagaż został gdzie leżał. Na szczęście nie spanikowałam, ale wysiadłam na następnej stacji, wsiadłam w pociąg powrotny i już niedługo siedziałam na swoich walizkach, z których o dziwo nie zniknął nawet portfel, chociaż leżały tu długo.
Dość długo, żeby jedzenie w nich się nadpsuło. Ser żółty wyglądał na zasuszony ale jadalny, ale papryka i pomidory były zwiędłe. Odradzono mi jedzenie ich.
W każdym razie byłam daleko od domu i mogłam sobie pozwiedzać, niestety nadeszła burza. Chociaż trudno to nazwać burzą. Niebo było niebieskie, ani jednej chmurki, zero grzmotów, słońce nawala, aż tu nagle pojawia się poryw wiatru i zrywa dach z jakiegoś domku. Z co najmniej trzech tak zerwało ich dachówkowe i blaszane daszki. Myślałam, że mój dom się ostoi, ale wiatr dmuchnął, papa się na dachu nadęła, a po chwili cała część, która kiedyś służyła za ciemnię oderwała się i uniosła.
To co we śnie najbardziej było odczuwalne to ta niewidzialna siła wiatru, która nadymała dachy i odrywała je od domów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz