Głównymi postaciami są syn i jego ojciec, no i wąż.
- Syn jest odpowiedzialnym facetem po trzydziestce, chodzi do biura i nosi garniaki, co jest rozczarowaniem dla jego ojca.
- Ojciec jest podstarzałym, wydzierganym luzakiem, niespecjalnie zadowolonym z syna.
- Wąż przebywa w kieszeni, ale bynajmniej nie jest metaforą, ale prawdziwym, niewielkim zygzakowatym i jak się okazuje jadowitym zwierzęciem, które ze znanych sobie przyczyn nie kąsa swojego pana. Należy do ojca.
W pewien ciepły dzień, w dodatku w jakieś święto obaj panowie mają już właśnie wsiąść do kabrioletu i wrócić do domu, kiedy wzrok młodszego pada na jakieś drzwi w oszklonym budynku obok i syn oświadcza, że skoczy jeszcze coś kupić. Moje protesty (przez chwile byłam ojcem), że dziś wszystko zamknięte zignorował i poszedł. O dziwo było otwarte i zniknął w drzwiach.
Zniknął to dobre określenie, bo przez cały dzień się nie pokazał. Nie było wiadomo, co to za sklep jest, do którego wszedł, ani po co. Nie odzywał się i nie dawał znaku życia. U ojca pojawił się następnego dnia rano - cały wydziergany. Jak się okazało, chciał się upodobnić do staruszka, pokazać mu, że też potrafi zaszaleć. No i faktycznie zaszalał, biorąc pod uwagę ilość wzoru, od geometrycznych małych skaryfikacji na stopach, przez pełne wypełnienie na łydkach, spirale i kropki w spirale na reszcie ciała (stanowczo tribal) to musiało nieźle napierdalać, z przeproszeniem czytelnika. Ojcu oko zbielało, mi oko zbielało i co najważniejsze wąż doznał szoku. Kiedy ojciec podniósł jak zwykle swojego węża z szuflady, gdzie spał ów gad, wąż w szoku użarł go i w wyniku tego użarcia ojciec jak się okazało umarł.
Potem była jakaś przerwa w akcji, której nie chwytałam, w której jechałam przez odzieżową ikeę, na wózku inwalidzkim, po szkolnym korytarzu, aż zobaczyłam wychodzącą raczkującą córkę i już całkiem mobilnego syna koleżanki, zaparkowałam wózek pod drzwiami, a jej mąż pokazywał mi jak zmontować ze szkolnej kolekcji kamieni model statku kosmicznego w wierzy. Zapewniłam , że już na to wpadłam i to pomimo tego, że komin przebija dach.
Wreszcie okazało się, że wskutek jakiegoś nokautu moje ciało (kobiety) się nieco nie nadaje chwilowo i lekarze pożyczyli mi męskie ciało, właśnie od tego syna (na jakiś czas). Więc po pierwsze napierdalały mnie świeże dziary i matka musiała mnie od stóp do głów smarować alantanem, po drugie łaziłam po mieście czując, że jestem facetem, co było niezwykłe, a po trzecie stwierdziłam, że zajebiste dziary, naprawdę i też tak chcę.
W dodatku spotkałam Jareckiego pod budką z kioskiem przerobionym na szwalnię i ekran telewizyjny i sprzedałam mu całą historię ku jego zdziwieniu. Ku mojemu zdziwieniu nie mówił, że nie mam racji (pewnie dlatego, że byłam facetem).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz