W dzisiejszej wariacji na temat trzech
muszkieterów, król podarował żonie nie brylantową kolię, ale wisior z wielkim
fioletowym kamieniem w kształcie łzy. I źle zrobił, bo to był amulet ochronny i
nie powinien był go oddawać nikomu. Zwłaszcza żonie, która jak tylko
wykombinowała, że idzie na stos, oddała go na pamiątkę kochankowi. Trochę się
tu opowieść zapętla, bo na stos poszła właśnie za oddanie kamienia kochankowi,
ale nie ma się co czepiać; jak na sen
jest i tak całkiem spójna.
No więc mamy scenę typowej egzekucji, plac
pełen gawiedzi spragnionej rozrywki, podwyższenie na gilotynę, na środku
podwyższenia stos, a na stosie pęczek kobiet (król hurtem pozbywał się pomagających
żonie dam dworu). Oczywiście, następuje klasyczna akcja ratunku i na scenie
pojawiają się dzielni muszkieterowie, uwalniają damy z pęczka, cap króla za
rękę i w nogi.
Tak coś tu nie gra, nie widzę, czy
zabierają królową, chociaż powinni, za to wleką za sobą króla, w dodatku gubiąc
go po drodze. Plan zakładał zabranie króla w spokojne miejsce, wciśnięcie mu odzyskanego
amuletu w rękę i stwierdzenie, że podczas egzekucji kamień wypadł z kieszeni
jednego z obecnych duchownych (jako, że nie ma stosu bez kleru). Następnie miał
być happy end. A oto jak wyszło.
Na początek zgubili króla. Po drugie nie
zabrali królowej. Wzięli kilka dam, co byłoby dobrym początkiem gdyby nie
wpadli na pomysł, że należy jedną z nich (gołą jak święty turecki nawiasem
mówiąc) złapać za blond kłaki i poderżnąć jej gardło od ucha do ucha.
Zaznaczam, że poderżnięta dama, padła na
ziemię gdzie się zaczęła miotać jak ryba wyjęta z wody, mimo faktu bycia martwą,
który sugerowałby raczej pozostanie w bezruchu. Następnie jeden z naszych
bohaterów siadł jej na plecy i dalszą drogę odbył jadąc na owej damie, posuwającej się ruchem wężowym
po glebie, w chmurze motyli (o ile dobrze pamiętam). I dziwić się tu, że w całą
sprawę zamieszany jest stos…
Ogólnie kiedy już dopadli do swojego
schronienia w kanałach, pół miasta miało okazję zobaczyć na własne oczy jak wygląda
czarna magia, bo po drodze miały miejsce również inne upiorne ekscesy, których nie
pamiętam.
Na
miejscu naczelny muszkieter, smark o wyglądzie disnejowskiego Aladyna, wcisnął
amulet w rękę swej matce staruszce i przykazał jej zanieść go królowi, z
wiadomością, że znalazła go kiedy wypadł księdzu. Efekt byłby lepszy, gdyby
kobiecina nie była głucha jak pień i nie trzeba by było jej to trzy razy
powtórzyć, wrzeszcząc na całą piwnicę. W każdym razie złapała kamień i poszła.
Wtedy zaczęło się źle dziać. Policja miała
specjalnie tresowane konie wykrywające narkotyki, które właśnie trafiły na ich
ślad. Niektórzy z nich zostali wyłapani na mieście, zanim dotarli do kryjówki.
A jedna kobieta, która z nimi była, nie wiem czy nie czasem ta poderżnięta
(wołali na nią Lamia) zniknęła porwana przez niewidzialną siłę.
Niewidzialna siła zabrała ja do mieszkania
w bloku, zalanego wodą tak gdzieś do wysokości metra z kawałkiem. Co dziwne,
kiedy stała i kiedy siedziała w fotelu, woda zawsze sięgała jej do szyi. Po
mieszkaniu kręcili się zwykli mieszkańcy ignorując ewidentną sytuację
podtopienia. Generalna idea była taka, że kobieta jest już martwa i musi
ponieść odpowiedzialność i podjąć swoje obowiązki.
To wszystko do kobiety mówił prostokątny
szklany basen-akwarium, znajdujący się w miejscu ławy. W basenie wiły się tajemnicze
wstęgi i spirale. Kobieta powiedziała im, że musi się zastanowić, bo kiedy już
podejmie swoje obowiązki to będzie musiała przejąć też te należące do niego.
Tymczasem nasz muszkieter postanowił wydobyć
grupę z impasu i kontratakować. Zebrał swoich opryszków na rynku i kazał im
zaopatrzyć się w krótką broń do walki w zwarciu. Wszyscy przynieśli noże i tym podobne
i tylko Jarecki przyjechał zardzewiałym zdezelowanym czołgiem z włócznią w ręku
i oświadczył, że chyba nie wyobrażamy sobie, że on będzie walczył nożem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz