Strony

niedziela, 30 września 2012

tam spod biurka widać trupa, ale to nie on zwinął mój portfel


Zaczęło się od dnia w biurze i pseudo-trupa. Przyszłam grzecznie na nasz open space i postanowiłam wypróbować inny komputer niż zwykle. Nie wiem co mnie podkusiło, bo okazało się, że monitor miał opcję starego kina, znaczy migał i latały po nim jakieś zadrapania i farfocle. W dodatku siedziałam przy nim tyłem do jakichś drzwi, a to złe według zasad feng shui. Tak poza tym to złe, bo żeby się do niego dostać musiałam na siłę przecisnąć się obok tych drzwi, którymi usiłowała mnie zmiażdżyć jakaś laska z działu DTP. Nie złapała aluzji, że skoro drzwi najwyraźniej stawiają aktywny opór to być może ktoś je pcha z drugiej strony. Po krótkiej pyskówce i momencie zdegustowania ekranem komputera postanowiłam jednak wrócić na swoje wypróbowane stanowisko pracy. I po jakichś piętnastu minutach się stało. Ktoś znalazł pseudo-trupa pod naszym biurko-molochem. Jakaś kobitka w średnim wieku i w ciąży najwyraźniej. Leży i się nie rusza. Na pytanie czy długo tu leży, wspomniana wcześniej irytująca laska z DTP odpowiedziała, że i owszem, ale nikomu nie mówiła, bo myślała, że to i tak trup. Opierdoliłam ją, że trzeba wezwać pogotowie, po czym wróciłam do roboty. No i wyszło, że następne 15 min pseudo-trup leżał i nikt pogotowia nie wezwał. Czyli ja też nawaliłam zajęta ciężkim dniem pracy. Wreszcie pogotowie ktoś wezwał i przyjechało, po czym natychmiast okazało się, że trup i owszem żyje, a nawet wyciąga rozpaczliwie rękę i jęczy, żeby go nie dotykać. Mimo oporu zostaje zabrany do specjalnego szpitala.



Potem już było tylko dziwniej. Do domu albowiem wracałam pociągiem z W i G. Zaznaczam, że z żadnym z nich nie pracuję. Wyglądaliśmy sobie przez okno i parzyliśmy na łunę dalekiego pożaru. Wyglądało jakby jakieś magazyny albo fabryka hajcowały się raźno. Dookoła nas spadały uniesione żarem nadpalone kawałki papieru i co lżejszych obiektów co nadawało całości sceny wrażenie niejakiej wulkaniczności. Nagrałam nawet widok komórką, czego zwykle nie robię.

Zastanawiałam się nad potencjalnym związkiem między pseudo-trupem, a pożarem. A nuż to jej się coś spaliło i tak padła zemdlona z szoku. Niestety to pytanie na dalszy plan zepchnął deszcz, który nie wiedzieć czemu nasunął G na myśl Grawle. „A co jeżeli jest mokro, a grawle  przecież nie lubią się kąpać?” wrzasnął i wybiegł z pociągu. Więc wysiadłam, zobaczyłam, że kałuże są a nie żadne jeziora i pływać nie trzeba i chciałam mu  to wyjaśnić. Niestety zniknął mi z oczu więc weszłam do sklepu. Kiedy przypomniałam sobie, że nie mam plecaka z dokumentami, kluczami i w zasadzie ze wszystkim, co czyni z nas ludzi cywilizowanych, było za późno. Pociąg odjechał. Koledzy nie umieli zeznać gdzie mnie ostatnio z plecakiem widzieli, a chamskie przerzucenie bagaży jakichś dwóch bab w poczekalni, w celu sprawdzenia czy nie ukradły mojego dobytku, nie zaowocowały niczym. Znalazłam za to, chyba w kieszeni, bo nie wiem gdzie indziej bym mogła moja komórkę z nagraniem, które jak sądziłam było powodem ograbienia mnie z bagażu. Albowiem na niej miałam przecież nagrany pożar, co na pewno było super tajną informacją.

Pewnie dlatego potem ktoś śledził mnie autokarem, co zmusiło mnie do sprytnego kroku wejścia w ciasną i stromą boczną uliczkę. Właściwie to zagoniła mnie tam koleżanka, która ze mną była. Chciałam się jeszcze schować za załomem, ale jak zwykle sen nie dał takiej możliwości i załom był za mały. Ściany domów i bruk były kremowe i podejrzanie czyste, zero okien, a sama uliczka tak stroma, że już zamierzałam zrezygnować, przestraszona tą stromizną. Tu znów pogoniła mnie koleżanka, a ja z kolei poganiałam ją kiedy na górze okazało się, że prowadzi do podwórek z psami. Podejrzewałam, że jak skręcę to będzie chodnik do bloków. Na szczęście spotkałyśmy J i ona nas poprowadziła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz