Strony

poniedziałek, 23 września 2013

tężnia

Dzisiejszy sen był wypadkową dziwacznych skrawków i podejrzanie połączonych kawałków. W centrum marzenia sennego tkwiła wielka jak góra ciechocińska tężnia. Całość wszechświata była post apokaliptyczna i do tego ogarnięta żywiołem powodzi.
Przede wszystkim szukałam butów i szukając ich dotarłam do restauracji położonej na molo. Zarówno ja, jak i kelnerka wiedziałyśmy, że woda się podnosi i zaraz nas tu obie zaleje, ale mimo to ona nalegała, żebym zamówiła coś i czekała, aż ona to przyniesie. To by oczywiście oznaczało udawanie, że nic się nie dzieje, z efektem odcięcia od stałego lądu i wkopania się w powódź. Restauracja była pawilonem na palach, z podłogą zrobioną z desek. Widziałam jak podnosi się brązowa woda i  nie zaryzykowałam zamówienia obiadu. Ewakuowałam się kiedy już sięgała nam do kostek.
Potem lotem ślizgowym przemieściłam się na tężnię, gdzie spotkałam mieszkańców plemienia, które zamieszkało tam po apokalipsie.
Potem pamiętam, że rozmawiałam z mamą na temat kambodżańskiego prawodawstwa. Miałam w tym śnie jakieś doświadczenia z ich więziennictwem. Zapytałam mamę, co by zrobiła, gdyby została aresztowana, odpowiedziała oczywiście, że wezwałaby adwokata i walczyła, ale wyjaśniłam jej, że tu adwokaci nie mają władzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz