Siedziałam sobie w mieszkaniu w bloku i denerwowałam się ponieważ za chwilę mieli wpaść Rosjanie i mnie porwać. Nie, żebym była szczęśliwa z tego powodu, ale plan był taki, że mają wpaść i mnie zabrać. Ojciec za to uznał, że trzeba mnie wywieźć, ale bynajmniej nie z powodu Rosjan, ale ponieważ był zły na mnie o coś, co planowałam i dlatego, że zamierzał mnie powstrzymać. Moim zmartwieniem nie było porywanie, ale to, że Rosjanie nie zdążą (miałam zapisane na kartce, o której godzinie maja wpaść) więc siedziałam na krześle, gniotłam w ręku notatkę i czekałam jak na szpilkach. Oczywiście jełopy się spóźnili i ojciec mnie zabrał.
Tylko, że po drodze zgubiliśmy się, bo droga zamieniła się w dróżkę, a dróżka w ścieżynkę, a ścieżynka ochoczo rozmyła się w zalanych powodzią i porośniętych ogławianymi wierzbami, bagnach. W dodatku bagnach o zachodzie słońca. Na skraju bagien zobaczyłam leżący motocykl i obok niego siedzącego na pniaku motocyklistę. Facet wyjaśnił nam, że tą drogą to już nigdzie nie zajedziemy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz