Wreszcie dotarłam na Marsa. A tam kolonizacja pełną parą. Ludzie biegający w te i wewte z walizami, wszystkie rasy, wszystkie narodowości, gatunki. Tłumy się przewalają, bagaże jeżdżą na wózkach, ogólnie lotniskowy chaos and madness. Zmęczona usnęłam w hamaku, w kącie hangaru, a kiedy się obudziłam czekała mnie mega niespodzianka.
Otworzyłam oczy i pierwsze, co zobaczyłam, to śnieg w ilościach niedopuszczalnych unijnymi normami. Zasypane choinki, zasypana ziemia, zbierał mi się też w hamaku. Do tego zimno jak na Syberii i pizga jak za cara w Kieleckim. Ani śladu ludzi, bagaży, samolotów...cywilizacji w ogóle. Wygląda na to, że przespałam jakaś ważną fazę w rozwoju kolonizacji. Na przykład fazę odwrotu z podkulonymi ogonami na Ziemię, albo fazę przeniesienia lotniska gdzie indziej.
Wraz z kilkoma osobami towarzyszącymi (których przed sekundą jeszcze nie było) schroniliśmy się w jaskini i z niepokojem nasłuchiwaliśmy pomruków i chrząkań z zewnątrz. Poproszono mnie, żebym po cichu wyjrzała i sprawdziła, czy nie widać jakichś Grawli (takie lokalne prymitywne i agresywne plemię). Wyszłam jak ta ciapa, tak, że każdy Grawl w okolicy mnie widział. Przestraszona dałam susa do jaskini, już miałam zabarykadować drzwi, ale Grawl wpadł za mną. Chciałam go walnąć kulą ognia, ale nie zdążyłam, bo rzucił mi się na szyję i zaczął dziękować, za uratowanie. Okazało się, że jego plemię podpisało jakieś traktaty z ludźmi i było cywilizowane. Zapewne dlatego, było w takich kłopotach, zdziesiątkowani, głodni, zmarznięci. Pomiędzy nimi byli też ludzie, w podobnym stanie. Wzięli nas za wyprawę ratunkową wiec postanowiliśmy stanąć na wysokości zadania.
Ruszyliśmy wszyscy, w poszukiwaniu cywilizacji i dość szybko trafiliśmy na coś co wyglądało jak labirynt biurowych pokojów albo szkolnych sekretariatów. W każdym siedziała grubawa pani, około czterdziestki, o charakterystycznym wyglądzie pani z okienka. Wreszcie trafiliśmy na ślepy zaułek, pokój bez wyjścia i tam zapytaliśmy pani za biurkiem, kto tu właściwie dowodzi i co to za miejsce.
Nie pamiętam, kto dowodził, ale biuro-labirynt okazał się szkołą. Niestety ponieważ kolonizacja się nie powiodła, nie mieli żadnych dzieci, które mogliby nauczać. Ale to nie przeszkadzało w utrzymywaniu całej machiny biurokratycznej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz