Śniło mi się, że byłam u znajomej pary i załapałam się na teatrzyk reżyserowany przez męża. A dokładniej załapałam się na odgrywanie roli księżniczki, która wlazła po coś do lochu i przy okazji jak ostatnia jełopa wpadła do studni. Ze studni miał ją ratować bohater, ale bohaterów okazało się jest dwóch. Bracia, z czego jeden na wejściu dźgnął drugiego w plecy nożem, po czym przerzucił sobie księżniczkę przez ramię i ruszył w te pędy do wyjścia. Niestety okazało się, że coś jednak go dopadło, bo bez widocznego powody runął jak rażony gromem. Wtedy drugi, ten który powinien być martwy wstał, podniósł księżniczkę (jak worek kartofli) i wyniósł na zewnątrz.
W tej sztuce irytowało mnie to, że gram idiotkę, która tylko do dziury umie wpaść i tam krzyczeć. Dodatkowo nie znałam roli zupełnie i nie wiedziałam co mówić. Na szczęście dla mnie okazało się, że to tylko próba generalna i mogę czytać teksty ze skryptu.
Po drodze na próbę mijałam płoty domostw na wsi, w okolicy domu babci i jakiś człowiek pokazywał mi przez płot konia. Koń był specjalnej rasy, miał ciemną sierść i służył do polowania na niedźwiedzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz