Na początku miałam dwóch sąsiadów, w małomiasteczkowym pojęciu sąsiedztwa, znaczy - dwa domy dalej, na rogu, ale wciąż w zasięgu plotek...znaczy wzroku. Byli rodziną, ale nie znosili się bardzo, bo jeden z nich był bogatym guru sekty, a drugi biednym ateistą. Ateista był skazany na gromy ciskane przez bogatego brata, a do tego okazał się być tak ubogi, że nawet swojego psa musiał wygonić na ulicę, bo nie miał za co go karmić. Oczywiście wszystko psu wyjaśnił i przeprosił zanim to zrobił, co pewnie nie wywarło na zwierzęciu wymaganego wrażenia.
Potem zdaje się wpadłam na pomysł, żeby ten biedny zaczął sprzedawać przetwory, których miał w spiżarni sporo i nawet postałam chwilę przy stoisku ze słoikami, zachęcając klientów do zakupów.
Potem zdaje się, obserwowałam, jak komuś uciekł mały orangutan i biegał po naszej ulicy. Ten orangutan okazał się być potem tożsamy z wyrzuconym przez biedaka psem.
Potem tańczyłam i śpiewałam na ulicy przed jakąś kamienicą, a wreszcie znalazłam się wewnątrz kwiaciarni, gdzie akurat jakaś młoda para organizowała sobie ślubną sesję zdjęciową. Panna młoda, w białej kiece i masa ludzi kręcących się dookoła wkurzała mnie coraz bardziej. Przepychana i potrącana dotarłam do drzwi, gdzie obiłam się o jakąś parę. Ponieważ patrzyłam w ziemię, jak zawsze kiedy jestem zła i nie chcę oglądać ludzi, nie widziałam, na kogo wpadłam i zakładałam, że to mąż z tradycyjną zrzędliwą i grubą babą. Jednak para przy bliższych oględzinach okazała się dwoma panami w średnim wieku, trzymającymi się za ręce. Obaj byli przy kości i strasznie się ucieszyli, ponieważ chcąc się przecisnąć przez drzwi powiedziałam "przepraszam państwa" i to najwyraźniej było powodem do radości.
Potem wykładałam komuś, na imieninach u rodziców, różnice jakie występują pomiędzy poszczególnymi osobnikami ryb papuzich i prezentowałam to na załączonym akwarium. Równocześnie, bacznie obserwowałam kolegę taty, po którym spodziewałam się chamstwa i grubiaństwa, które zamierzałam ostro ukrócić, w razie czego.
Wreszcie okazało się, że jacyś dwaj niemili panowie, przy użyciu bluźnierczej księgi zdecydowali się nasłać na mnie demona. Na drodze do wykonania tych planów stanął fakt, że ja już przysięgałam lojalność Lucyferowi, więc żaden podlegający mu demon nie mógł na mnie napadać. Wreszcie wyczaili jakiegoś z poza układu i go wezwali, a okazało się, że było to wyjątkowo potężne demoniszcze, przed którym z miejsca padłam na kolana, wiedząc, że lepiej nie podpadać. Nie wiem co owo demoniszcze zrobiło potem, ale wiem, że wizytę zaczęło od zeżarcia jednego z owych panów. Zrobiło to z lekką nonszalancją, jakby częstowało się kanapeczką z bufetu.
Na końcu snu usypałam z cukru ścieżkę do miejsca, gdzie ukryłam książkę, o wzywaniu demonów. Zakładałam, że każdy, kto ją odnajdzie, wezwie demona i zostanie przez niego zeżarty na śmierć. Nie wiem jednak jak się mój plan udał, ponieważ się obudziłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz