Strony

czwartek, 19 grudnia 2013

wild wild west

Odwiedziłam dziś Nat w jej mieszkaniu na strychu. Kupiła je ze względu na powierzchnie i masę pokoi. Wadą tego mieszkania były niskie sufity i niemożność wyprostowania się, ale zaletą było to, że zajmowało prawie całą powierzchnię strychu, a więc było naprawdę duże. Poza tym miało masę długich korytarzy, a i pokoje były dość wąskie. W sumie było trochę jak labirynt na poddaszu. Czułam się w nim dość dobrze, chociaż przez chwilę rozważałam, jakby było okrutnie wystraszyć dziecko w nocy i patrzeć jak się zastanawia nad pójściem do toalety tymi długimi korytarzami.
W zasadzie wpadłam na telewizję i pamiętam, że siedziałyśmy przed odbiornikiem w pokoju, ale wyskoczyłyśmy też do czegoś w rodzaju gołębnika. Nat chciała pokazać mi swoje papugi. Wybierała papuzie jajka, bo w zimę ptaki nie powinny mieć piskląt. Zapytałam, czy w takim razie te tutaj (to mówiąc wskazałam na tłuste łysulce w gniazdach) mają prawo tu być. Odpowiedziała, że te jeszcze tak, ale następne już nie i zgniotła jajka.  Jajka były kolorowe i przypominały mi moje kulki do kąpieli, które wczoraj zgniotłam. Ciekawe, że będąc w tym pomieszczeniu wyraźnie czułam ciepło.
Potem sceneria nieco się zmieniła. Nadal byłam w mieszkaniu ale jednocześnie na dzikim zachodzie. Znalazłam właśnie tabliczkę z informacją, że dalej kończy się mapa i jest tylko lawa. Zastanowiłam się czy można tam wejść, a Jus odpowiedziała, że i owszem. Powiedziała, że wyszła przez okno (na dużej wysokości) i wyszła w górę tam gdzie jest teren poza mapą. Wyszłam więc przez drzwi balkonowe i zamiast lawy albo końca mapy znalazłam się na dzikim zachodzie.
Na zachodzie grasował czarny charakter z dziwaczną bronią. Był to rodzaj latawca na sznurze, coś na kształt helikoptera. Trzeba było tym kręcić i jak ktoś oberwał helikopterem to miał przechlapane. Jeździł też na specjalnym koniu. Zrzuciłam go z tego konia, skoczyłam w siodło i pomimo walki i wierzgania zdołałam bestię poskromić. Ktoś w trakcie odczepił mu kawałek uzdy, żeby było lżej zwierzakowi. W każdym razie czułam się zajebista jak słynni traperzy z powieści Maya. Zabrałam też broń i schwytałam bandytę.
Bandyta prowadzony do więzienia poprosił o ostatnią przysługę, tak honorowo. Żeby mu oddać ten jego latawiec na chwilę. Ale ja nie urodziłam się wczoraj. Wiedziałam, że jak tylko oddam, znów będę miała bandziora na wolności i to z bronią w ręku. Poza tym sama bawiłam się już tym latawcem i popsułam go zahaczając nim o płot. Dlatego odmówiłam, a bandzior mnie znienawidził.
Postanowił wypróbować jednak jeszcze jedną kartę przetargową. Zapytał czy w takim razie nie chcę dowiedzieć się, po co ludziom z doliny Czarnego złota – lwy. Ja oczywiście to wiedziałam, że lwy są im potrzebne do pułapki, w której złapią zakładników i zamkną ich w kopalni srebra, którą potem wysadzą w powietrze. Dlatego nie poszłam na współpracę. Zresztą Gosia stwierdziła, że już jej szmuglowanie narkotyków jest bardziej szkodliwe społecznie niż te kradzieże lwów.
Już mieliśmy być bezpieczni, kiedy nagle wylała podziemna rzeka w jaskini, w której akurat byliśmy. Zobaczyłam ja woda wylewa się ze szczeliny w skałach, a razem z woda wylewają się potworki i bandyci. Zrobiło się nieprzyjemnie, bo nas zaatakowali, ale wiedziałam, że bohater zawsze daje sobie radę, więc się nie martwiłam. Jednak okazało się, że bardzo się przeliczyłam. W pewnym momencie jeden z naszych towarzyszy został wciągnięty pod wodę przez potworka. Ruszyłam mu na pomoc, zanurkowałam, ale zdążyłam tylko zobaczyć jak ktoś zadaje mu cios, a on z miną pełną zdziwienia i strachu łapie się za gardło. Potem w wodzie ukazała się krew, a głowa przyjaciela odpadła od ciała. Byłam bardzo, blisko, ale nie zdołałam go uratować.
Potem wróciłam znów do Nat przed telewizor, tymczasem wrócił jej mąż, a ona sama poszła spać. Jakaś dziewczyna i ja stwierdziłyśmy, że jak tak to sobie idziemy, tylko po drodze obudziłyśmy Nat, bo obiecałyśmy jej, że ją obudzimy wychodząc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz