Ale to nie koniec problemów autobusowych. Kiedy wsiadałam, usiadłam tuż za kierowcą, z przodu. Jakaś kobieta potrąciła mnie i wypadła mi z ręki komórka. Odbiła się od ziemi i wyturlała się na przystanek, na beton. Powiedziałam do kobiety, że to nie było miłe, przeprosiła, a ja podniosłam telefon. Niestety brakowało sima, baterii i klapki. Po chwili znalazłam je na podłodze autobusu, ale karta była złamana. Udało mi się uruchomić telefon, ale obraz na nim był straszną pikselozą, jak w trybie awaryjnym.
Ale to nie koniec historii autobusowych. Do autobusu wsiadła żydówka w okresie kryzysu w Stanach. Wtedy żydów i murzynów tępili i napadali. We wnętrzu pojazdu były rusztowania, na które wspiął się murzyn. Schronił się tam przed napaścią, bo jak coś nie było białe, nie miało znaku Batmana, albo miało gwiazdę Dawida to od razu zostawało napadnięte. Żydówka straszyła napastników, że jej dziadek to w takiej sytuacji przewrócił na przeciwników całe rusztowanie. Udawali dla jak przestrach, ale po chwili oświadczyli jej, że i tak ją spalą. Wtedy wzięła w rękę kawał drewna z rusztowania, ruszyła w ich stronę, roztrącając drewniane podpory i powiedziała z uśmiechem, że tak będzie więcej miejsca dla niej i że to nawet lepiej, bo nie dość, że nic jej nie zrobią to jeszcze nie będzie musiała płacić za bilet, bo przecież została napadnięta w komunikacji miejskiej.
Ale to nie koniec historii autobusowych. Na przedzie autobusu siedziała ciocia P, z wielką książką dla dzieci na kolanach i odczytywała z niej na głos jeden z moich snów. Występowały w nim niebieskie motyle i nauczyciel chińskiego. Marudziła, że przecież nie mam nauczyciela chińskiego, a ja nie od razu zorientowałam się, że przecież to sen i mogę mieć jeżeli chcę. Trochę też martwiłam się o język, którym pisałam ten sen, czy np. słowo „margać” będzie zrozumiałe dla dzieci.
Ale to nie koniec historii autobusowych. No prawie… Wracając do domu mijałam blok obok fryzjera, gdzie jak się okazało właśnie otwarła się nowa kawiarnia. O cudzie! Kawiarnia w mojej dzielnicy. Przedzwoniłam do Natalii, żeby się ruszyła ze mną na kawę i ciastka. Spotkałyśmy się przed okrąglakiem i ruszyłyśmy. Kawiarnia okazała się być alternatywna do bólu. Przy naszym stoliku siedział jakiś smętny pan, który dopiero po dłuższym pobycie zapytał o pozwolenie, żeby się przysiąść. Karta dań była pisana zielonym pismem ręcznym, na przedzie jakiejś starej książki. Nie za bardzo mogłam jej odczytać i musiałam iść zamawiać przy barze. Nie od razu też zorientowałam się, że to książka jest kartą. Zaczęłam ją przeglądać i znalazłam w niej kilka kartek z ręcznie pisanymi (moim pismem) cytatami. Te które widziałam dotyczyły Izydy i Natalia nawet zrobiła na jej temat jakąś kąśliwą uwagę obrażając moje uczucia religijne. Wreszcie poszłam do lady zamówić. Poprosiłam o owocową herbatę, bo widziałam taka u kogoś na stoliku (szklanka miała w środku całe owoce) i jogurt (miałam poczekać aż się schłodzi, ale obsługa obiecywała, że będzie cudowny) i niespodziankę (wreszcie za sugestią inżyniera wybrałam kawałek ciasta). Dostałam fartuszek z jakimś żółtym stworem i założyłam go, Natalia powiedziała jednak, że to płaszcz nie fartuszek i powinnam nosić go na plecach.
W każdym razie miał on jakąś taką lustrzaną powierzchnię, na której namalowałam, a raczej wydrapałam czymś oko. I usłyszałam w myślach głos (mówiący o kobiecie jako takiej „Człowiek się zagapi, zamyśli, a tu nagle kiedy się odwróci widzi przed sobą samą boginię Bantu z jej idealną głębią czarnych oczu.” Oko, które wydrapałam nie było za idealne i wstydziłam się, że potraktowałam tak brutalnie ich fartuszek. Zastanawiałam się jak ja się tu jeszcze pokażę.
Ostatni sen z ery „po kociej pobudce” to sen o tym, że firmy produkujące rzeczy dla niemowląt wycofują kocyki, a zastępują je dużymi pluszakami. Stąd wynika problem dla Natalii, bo jej koty lubią się owijać w kocyki, a nie lubią pluszaków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz