Strony

niedziela, 22 grudnia 2013

wędrowanie

Dzisiejszy sen (czy też sny, doprawdy trudno to odróżnić) wypięły się na chronologię i za nic nie jestem w stanie powiedzieć co było najpierw.
Zacznę od przystanku tramwajowego. Stałam sobie na nim kiedy podjechały dwa tramwaje, a ja już miałam wsiąść do pierwszego, kiedy usłyszałam głos Wiol. Okazało się, że ona też jedzie, ale kategorycznie odmawia postawienia nogi w tym tramwaju i jak chcę z nią jechać to muszę wsiąść do drugiego. Wsiadłam i wydawało mi się, że zrozumiałam dlaczego, ale za nic nie jestem tego w stanie wygrzebać z pamięci. Coś mi świta, że siedzenia przypominały siodełka rowerowe, mignęła jakaś sugestia smaru i sprężyn. Możliwe, że były wygodniejsze niż przeciętne. Do tego podłoga tonęła w ciemności (chyba że, wiedziało się gdzie się chce iść, a może gdzie się idzie). Wydaje mi się, że Wiol zaproponowała mi czerwone wino prosto z butelki, ale nie ręczę, że to ona i w tym miejscu snu.


Dalej twardo podróżowałam, a konkretnie szłam wzdłuż pasma skał do dworca Zachodniego. W pewnym momencie nawet się martwiłam, że krajobraz mi się nie zgadza, ale wtedy zobaczyłam budynki dworca. Sam dworzec był nieco rozczarowujący, mała poczekalnia z brudnym kiblem i nie ręczę, że sedes nie stał na widoku, pomiędzy ławkami dla oczekujących.
W rogu, na licznych torbach i bagażach siedziała starszawa baba, gruba i z psem na smyczy. Pies przypominał nieco zwierza sąsiadki z góry, a i baba posturą się nadawała na sąsiadkę. Pies podskoczył do mnie witać się wylewnie, na co nie protestowałam, bo w sumie lubię wylewne psy. Inna kobieta złapała go za smycz i odprowadziła do właścicielki. Możliwe, że w poczekalni był też inny pies, ale nie pamiętam już i polegam na notatkach, które tak mówią.

Dalej, nie wiem czemu , jakby pociągu nie wynaleźli, ruszyliśmy piechotą. Była nas grupka, na pewno ja i dwie baby, ale nie wiem kto jeszcze. Warszawa po stronie alej Jerozolimskich, przeciwnej do dworca, wyglądała jak wieś. Mijaliśmy jakieś podwórko, na którym pasły się śliczne małe koźlątka i jedna z bab wymieniła nawet nazwę tej rasy kóz, zaznaczając, że są to świeżo zamówione kózki. Ku mojemu poirytowaniu baby urzeczone króliczkami i kaczuszkami zabrały sobie po małym zwierzątku. Jakby nam jeszcze królików brakowało. W każdym razie, ku mojej zgrozie,  jeden króliczek z miejsca śmignął przez aleje na drugą stronę. Jak powszechnie wiadomo małe puchate króliczki nie mają wiele szans na ruchliwych jezdniach więc byłam wściekła, bo baby najpierw nabrały zwierzaków, a potem się nimi nie zajęły. Drugi króliczek chyba był mądrzejszy, bo zatrzymał się tuż przed pasem ruchu.  Tak czy siak więcej go nie widziałam.  Problemem za to okazała się kaczuszka. Małe kaczki chodzą za matką, a są skłonne uznać za matkę wszystko co się rusza. Więc mała, żółta kulka, na kłapciatych nogach szła za nami i zostawała w tyle. Kiedy zwalniałam, żeby mnie nie zgubiła, oddalałam się nadmiernie od grupy, a kiedy podbiegałam kaczuszka nie nadążała za mną zupełnie. Wreszcie złapałam ją i włożyłam do pojemnika z wodą pitną, który na wózeczku ciągnęła jedna z bab. Wózeczek miał kształt metalowej miseczki na tealighta i kaczka wydawała się w nim zadowolona. W każdym razie nie uciekała.

Żeby nie było za normalnie dotarliśmy wreszcie do mojej łazienki. Nie wiem czy w samej łazience, czy wcześniej po drodze zobaczyłam płaskorzeźbę przedstawiającą Faraonów.  W każdym razie wyglądali jak faraonowie, byli przystrojeni biżuterią, a kobiety nie miały staników. Za to każde wyglądało dostojnie i trzymało na otwartej dłoni coś, co przypominało błyszczącą różowo, a może czerwono, wstążkę. Być może nie wstążkę, ale sznur koralików? W każdym razie sen podpowiedział, że dla właściwego stylu to powinno być DNA.  W sumie wydaje mi się, że każdy miał tych wstążek po kilka, a wszystkie unosiły się falując, pionowo w górę (jak wodorosty w wodzie). W jakiś sposób z tą płaskorzeźbą związana była rzeźba przedstawiająca wierzę, na której każdym piętrze pojawiały się różnorodne motywy. Rzeźba była okropnie stara, ale na piętrach można było zobaczyć maleńkie przedstawienie wieży Eiffla, albo kolekcję różnych Batmanów i Robinów (z różnych etapów rozwoju tej historii). Wyglądało na to, że już wtedy wiedzieli o tym co będzie teraz. Całość  robiła odpowiednio tajemnicze wrażenie.
Wreszcie we śnie pojawiła się Dan i wręczyła mi książkę z zadaniami do wykonania. Na oko miała tak ze 300 stron. Część z zadań miała polegać na podsumowaniu moich maili składających się na rozdział. Dan stwierdziła, że piszę niejasno i muszę wszystko podsumować, żeby wyłapać sprzeczności.  W sumie to bym przebolała. Gorsza natomiast okazała się instrukcja zrobienia walca różniczkowego do obliczeń. Generalnie była rozpisana dość dokładnie np. użyj kostek domina, przepiłowanych na pół jako tabliczek z cyferkami. Osobiście zrobiłabym to prościej, ale widać się nie dało ze względu na różniczki. Walec składał się z kilku płaskich krążków, jeden na drugim, na obwodzie krążków miały być cyferki, a obracając krążkami można było coś obliczać. Tylko, że cyferki poruszać się miały nie tylko normalnie, czyli dookoła walca, ale też jakoś zupełnie niezgodnie z fizyką . W ogóle zarzuty Dan, że jestem niejasna, spowodowały, że dostrzegłam potrzebę przejścia jeszcze raz przez szkolenia z procesu. Zignorowałam przychodzącą pocztę i odpalałam sobie, ku uciesze otoczenia, rozmaite symulacje. Wreszcie, pod koniec snu zwątpiłam, czy książka, z którą pracuję to ta, którą dostałam od Dan, czy jakaś inna, pochodząca z taniej książki na Zachodnim.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz