Strony

sobota, 5 kwietnia 2014

gryf

Byłam  w wieżowcu i trafiłam na grupę ludzi i potwora. Potwór był dwugłowym, zmutowanym gryfem, jedna z jego głów była ludzka, kobieca. Należała do obciętej na pazia blondynki. Ktoś szamotał się z potworem, a ja rzuciłam laskę dynamitu, żeby go oszołomić.  Okazało się, że nie dokładnie tego ode mnie oczekiwani, spodziewałam się, że bestia padnie i ją dobiję, ale kiedy dym opadł, okazało się, że ranna poczwara uciekła.  Musiałam więc za nią podążyć i ją dobić. Wskazano mi drogę po skałach, wzdłuż okien (od wewnątrz, tak jakby tafla okien była częścią góry).Wspięłam się i pomimo lęku wysokości, wychyliłam przez okno, a wtedy ujrzałam skalną platformę, na której kuliła się oszołomiona bestia. Wyciągnęłam rękę do moich towarzyszy i zażądałam tasera (tonem chirurga mówiącego „siostro skalpel”) i kilkoma strzałami prądu zabiłam gryfa. Zamiast jednak paść zamienił się on w chmurę owadów, buraczkowego koloru, jętek lub much, dość sporych. Owady rozleciały się na wszystkie strony i kazałam ludziom natychmiast pozamykać wszystkie okna, żeby nie dostały się do wnętrza. Mój rozkaz został wykonany dość sprawnie.  Pamiętam, że gryf umierając odwrócił do mnie głowę i kobieca głowa spojrzała na mnie z wyrzutem, ale ja już musiałam go zabić. Ktoś skomentował, że potwór był kiedyś matką z synem i tak się zlepili razem, zapewne pod wpływem promieniowania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz