W dalszej części snu przeprowadziliśmy się do różowego domu. Tytułem wyjaśnień, różowy dom już nie istnieje, istniał kiedy byłam mała, napraszałam się wtedy, żeby do przedszkola nieść mnie na barana, a kiedy tata protestował, mówiłam "tylko do różowego domu". W tym śnie mieszkałam tam z mamą, ale dom w środku był dość ciemny i niespecjalnie przytulny, nie miał też firanek w oknach więc latanie nago po domu nie wchodziło w rachubę. Pamiętam, że usiłowałam jakoś zorganizować firanki.
Wreszcie wylądowałam u lekarki na usg, a nawet na dwóch, bo po wyjściu z gabinetu ćwiczyłam jogę. Joga spowodowała, że lekarka przypomniała sobie o jakiś nieobejrzanych przydatkach i wysłała mnie na kolejne badanie. Specjalistka od usg marudziła, że pęcherz jej zasłania, bo po jodze strasznie chciało mi się do toalety, ale nie stwierdziła problemów. Pytała za to kiedy jem, powiedziałam, 12, 17 i 9 rano. Kazała mi zjeść coś od razu, a następnej pacjentce poleciła zrobić wręcz przeciwnie. Chwilę grozy przeżyłam, kiedy obawiałam się, że moje ubranie (zdjęłam do usg) leży sobie na krawężniku ulicy w wietrzny dzień. Na szczęście nigdzie nie poleciało. Wreszcie pozbierałam rzeczy i rodzice mieli zawieźć mnie do domu. Przed zawiezieniem pozwolili mi jeszcze wybrać sobie jedną część z ich kolekcji Gwiezdnych Wojen na CD. Zdaje się, że odjeżdżałam stamtąd z wypakowaną torbą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz