Strony

piątek, 2 maja 2014

sensacja

Zacznę od drugiej połowy snu, bo ma więcej szczegółów skłonnych do umknięcia niczym płoche elfy w świetle dnia, że się tak poetycko wyrażę.

Otóż we śnie byłam swoją postacią z sesji rpg, którą prowadzi koleżanka, co oznacza magiczne moce i odpowiedzialność społeczną, albowiem pracuje dla rządu. 
Wracałam sobie właśnie z pod garażu, kiedy głos mistrza gry oświadczył (głos zaznaczam brał się z powietrza), że mija mnie w tym zimowym krajobrazie samochód, a w samochodzie wariat. Wariata charakteryzują dwie cechy, posiadani zakładnicy –dzieci (czyli wstępnie zgniecenie samochodu na miazgę magią odpada) i mega wysoka radioaktywność, którą wszakże ów trzyma magicznie przy sobie. Po rozważeniu za i przeciw, wyobrażeniu sobie dokąd on może jechać i po co, uznałam, że dzieci w porównaniu z zagładą miasta to pikuś i jak trzeba to je odżałuję i wrócę do planu transportowania całego zestawu(samochód-zakładnicy-świr) na księżyc. 

Nie dowiedziałam się co było dalej, bo sen przeskoczył i stałam na ulicy na której wywiązała się strzelanina. Czterech panów, ubranych jak mariachi wyskoczyło skądś, ni stąd ni z owąd i zaczęło strzelać. Na to otworzyły się wielkie drzwi jakiegoś budynku, właściwie brama do ogrodu owego budynku i inni panowie odpowiedzieli ogniem. Ludzie biegali w panice i krzyczeli, ktoś strzelał i w ogóle panował chaos. Długo po tym jak mariachi zniknęli, musiałam jeszcze uspakajać ludzi. Policja otoczyła całą okolicę, a ja  kazałam wszystkim położyć się na ziemi. Niektórzy jak nastolatki na przystanku nie chcieli więc pomogłam im telekinezą (co potwierdził głos narratora). Większość położyła się grzecznie sama.

Pozostawało sprawdzić budynek. Podeszłam do bramy i dowiedziałam się od odźwiernego, że mieszka tu znany polityk, a jego żona/dziewczyna dostawała pogróżki od byłego przyjaciela(niedoprecyzowane, na pewno się znali, może byli parą kiedyś). Pogróżka w formie komiksu o wydłubywaniu pani oczka, przypięta była do  tablicy ogłoszeń przy bramie.  

W środku najwyraźniej odbywało się przyjęcie i ludzie nie byli zachwyceni, że przyszłam im przeszkadzać. Wyjaśniłam, że była strzelanina, a ludzie z budynku brali w niej udział i policja będzie miała pytania. Nie spodobałam się jednak wielkiemu, łysemu ochroniarzowi i zamachnął się na mnie. Tu się okazało, że jestem też dobra w karate, albowiem zablokowałam cios. Zablokowałam też kilka następnych, niektóre siłowo, o dziwo miałam dość krzepy, żeby zatrzymywać zgoła na chama, uderzenia grubasa, budząc jego zdziwienie. Skomentowałam to dość chełpliwie, oświadczając, że jestem Conanem.
Sen znów skoczył i teraz byłam w pomieszczeniu, bodajże korytarzu, gdzie był polityk (ale nie robił nic ciekawego), laska (z zapędem samobójczym sądząc po akcji) i świr. A przeciwko niemu nie moja postać, ale bohater z mentalisty. Łagodne przemawianie do świra nie pomogło. Głównie dla tego, że laska rzuciła się do niego z entuzjazmem, krzycząc „no co ty!”, a wtedy on polał ją eliksirem ze strzykawki (seledynowym albo czerwonym, nie pamiętam, który  był antidotum, a który trucizną).  Kobitka zapieniła się na seledynowo i pokryła jakimś pluszowo-pierzastym kokonem. Pan polewając ją wygłaszał jakąś mowę, ale nie zapamiętałam jej. Ogólnie chodziło mu o to, że to zła kobieta była. Kobieta zaczęła spazmatycznie łkać i histeryzować, bo jej ciało zamieniło się w klejnoty, a więc jej serce też było teraz klejnotem (nie rozważałam tego pod kątem sprawności układu krążenia).

Bohater filmu usiłował wydobyć podstępem numer telefonu od świra, pod pretekstem potrzeby kontaktu w sprawie zalanego (jakoby) przez świra garnituru.  Tak naprawdę, to sam miał czerwony tusz w kieszeni i zalał sobie garnitur. Plan może by zadziałał, ale jak poinformował narrator, świr wpadł właśnie w apogeum schizofrenii. Wrzasnął „czy wszyscy dookoła są tacy sami”, uznał, że tak i jest to podstęp. Więc ruszył biegiem korytarzem lejąc ludzi swoim eliksirem.  Ludzie oczywiście nie byli tacy sami, na przykład wielki typ, ubrany w starorosyjskie giezło, trzymający córkę na barana, raczej się odcinał.  Wariat polał go od góry i córka i głowa ojca, zamieniły się w choinkę, jedną. Córka była czubkiem choinki i ku z grozie matki się połamała. Generalnie stanęłam przed problemem jak złapać świra i wydostać antidotum. 

To pierwsza, czyli druga polowa opisana, czas na drugą czyli pierwszą. 
Byłam na wsi, w domu babci, stałam na schodach,  a obok schodów siedział kot na łańcuchu. Dozorca podatkowy tłumaczył mi, że musi mu obciąć łapę za to, że nie jadł łyżką. Nie dawał się przekonać łajza. W momencie kiedy ruszył do kota, postawiłam mu się jednak i oświadczyłam, że nie pozwolę go kaleczyć, zaproponowałam, żeby się napił nalewki, a zwierzaka zostawił w spokoju i o dziwo to zrobił.
Potem z ludźmi siedzieliśmy/staliśmy pod garażem w Socho, rozmawiając o zimie, i zielonych liściach, które mimo morzu pojawiły się na bzie. Zdaje się, że obejmował mnie jakiś starszy, grubawy facet, co mnie mocno zdziwiło.  

Potem byłam w markecie, który był skrzyżowany z biurem, chciałam wynieść czekoladowe Mikołaje, z biurek. Dostaliśmy je na święta, ale Anna D nie pozwoliła. Argumentowała, że są na pewno przeterminowane. Wreszcie zamiast tego kupiłam wielkanocne zajączki czekoladowe. Gdzieś w markecie przewijała się też Justyna, ale nie pamiętam, co robiła,

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz