Chodziłam po domu goła jak święty turecki (zapewne
upały w dzień zainspirowały sen do negliżu) i cierpliwie znosiłam dyskusje o
dacie rozwiązania. Wszyscy się upierali, że mam masę czasu do porodu, co w
sumie miało sens, bo jakoś ciąży nie było widać, a ja im mówiłam, że się nie znają, bo termin
mam na wrzesień (jakby nie patrzył wrzesień jest 9 miesiącem, co dowodzi, że
sen ma własne suche poczucie humoru) i to już za tydzień. Chodzę tak sobie i
chodzę, zastanawiając się nad wybraniem się do szpitala, coby się w spokoju
rozmnożyć, a tu jakiś głos jak nie ryknie „ to kołdra!”, aż się obudziłam i
znalazłam kołdrę na podłodze.
W drugiej części snu byłam na ślubie koleżanki, na
której ślubie byłam też w realu. Senny ślub jednakowoż był ciekawszy. Po
pierwsze występował zespół hip-hopowy i pokłóciłam się z główną tancerką, o
przewagę w małżeństwie bigosu nad krewetkami.
O dziwo dyskusję moderował ksiądz i nikt się nie czepiał. Poza tym na
krzesełku, obok ołtarza w bocznej nawie, siedział muskularny striptizer, odziany
jeno w slipy i muszkę, czekając na wesele, w którym miał odegrać jakąś rolę. Kościół był wielki, ludzi masa, ceremonia
nietypowa,
Miałam też w planach między kościołem, a weselem
zrobić sobie paznokcie, ale koleżanka oświadczyła, że mamy tylko 10 minut do
odjazdu autokaru i wiedziałam, że nie zdążę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz