Szukaliśmy monet, których powinno być dokładnie 30. Każdą poznawaliśmy
po specjalnej inskrypcji. Monety
pozostawił mały chłopiec, porwany czy też dręczony przez złego wuja.
Skompletowanie wszystkich oznaczało odnalezienie chłopca. Namierzyliśmy tak 29
jednogroszówek, rozrzuconych po mieszkaniach, wąwozach, wąskich i zagraconych.
Wreszcie dotarliśmy do ostatniego mieszkania, gdzie powinna być ostatnia moneta,
ale nie mogliśmy za nic jej znaleźć. Matka chłopca, widząc, że kiepsko nam idzie,
podpowiedziała nam, że ostatnia moneta nie jest jednym groszem, ale
dziesięciogroszówką. Faktycznie, na biurku, na widoku, leżała sobie moneta z
inskrypcją. Tylko, że kiedy ją znaleźliśmy okazało się, że chłopca nikt nie
porywał. Po prostu jakiś czas temu umarł w szpitalu i nie zorientował się w tej
sytuacji. Stąd wydawało mu się, że jest porwany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz