Strony

niedziela, 27 lipca 2014

od opery do szkarady

Na ławce obok mnie, w sali gimnastycznej siedziała młoda dziewczyna w niebieskiej chuście na głowie, ozdobionej złotym obszyciem. Rozmawiała głośno z jakąś koleżanką, a jej głos był bardzo wysoki, drażniący. Zwróciłam jej uwagę, ale inaczej niż zwykle się zwraca. Zapytałam jej (po angielsku zresztą), czy nie rozważała śpiewania w operze. Zdziwiła się, ale wyjaśniłam jej, że pytam, bo ma bardzo silny głos. Roześmiała się i powiedziała, że kariera operowa jest dla niej zamknięta, bo w operze każdy musi mieć włoskie nazwisko, ale nawet zaśpiewała coś dla mnie. Pamiętam, że okazała się ładna i sympatyczna.

Odłączyłam się od grupy, profesora, asystenta i asystentki. Pracowaliśmy dla rezerwatu, i nie wiem co robiliśmy w Londynie. Ja czułam się jak na wakacjach i chciałam koniecznie wysłać kartkę do domu. Przejście podziemne, w którym staliśmy przypominało długą i ciemną uliczkę, w ścianie miało okienko, ponieważ we wnęce był kiosk. Sądząc po wystawionych widokówkach, wybór był szeroki. Uznałam, że wezmę dwie, związane z nawiedzonym miejscem, które zwiedzałam. Poprosiłam sprzedającego, kulturalnie i po angielsku, I want the one with the window (przedstawiała ponure okno starego budynku) and the one with the light (na tej była gazowa latarnia uliczna). Gość mi na to coś szwargoce niezrozumiale, a ja chociaż nachylam się jak mogę odróżniam jedynie, że mówi po polsku. Wreszcie podaje mi kartkę z papieżem ( Janem Pawłem II) i tłumaczy, że za dwanaście minut wychodzi więc są tylko takie kartki. W domyśle, że nie przyniesie z magazynu, bo mu się śpieszy. Byłam oburzona. W dodatku, kiedy odwróciłam się do mojej grupy, zobaczyłam, że asystent szarpie profesora. Profesor był na wózku, a asystent był kawałem chłopa. Zdaje się poszło im o rezerwat i straż miejską.
W dalszej części snu okazało się bowiem, że straż ma zakusy na rezerwat i chce go przejąć, zapewne żeby zrobić z niego park. Asystentka, sądząc po zdjęciach zabytków okolicznych, ukrywanych w kopercie, pracowała dla straży. Asystent natomiast podejrzewał profesora i stąd go szarpał.
Potem nastąpiła wyprawa wzdłuż jakiegoś zbiornika wodnego, w poszukiwaniu rzadkich i chronionych pająków z rezerwatu. Pamiętam, że wyruszyłam z profesorem i szłam boso, po czarnym błocie, póki nie wpadłam na pomysł założenia butów. W końcu pająki gryzą, a w lesie pełno jest gałęzi i ostrych rzeczy. Pierwsza część wyprawy nie dała rezultatu, nigdzie z przodu stawu, pająków nie było. Prawdopodobnie przeniosły się na tyły. Co ciekawsze, koniec naszej trasy nie był odwiedzinami u dzikiego źródła, ale zaprowadził nas do marmurowego budynku, gdzie dwoma kamiennymi rynnami/kanałami płynęła woda ze źródła. Tak więc rezerwat nie był taki naturalny jakby się można spodziewać.
Ostatnia część snu dotyczyła dwóch staruszek. Spotkały się i zakochały z miejsca. Tak na oko miały po 80/90 lat. Jedna nie miała nic do stracenia, a druga miała córkę, wielki dom i majątek i była czarownicą. Były bardzo szczęśliwe, że się odnalazły, tańczyły się i śmiały, ubrane w długie suknie wieczorowe. Wtedy znienacka wpadła do pokoju córka i zaczęła się awanturować. Wyglądała na oko tak koło 40 lat i była nieszczęśliwie brzydka, mordę miała końską, do tego czerwoną i pryszczatą, a płaską jakby jej ktoś łopatą w twarz przysunął.
- uspokój się ty żmijo! – ryknęła do matki – teraz pocałuję twoją miłość i przejmę twoją całą magię!

Bo to tak działało, że pocałunek miłości wystarczał do czarów, nawet jak się pocałowało cudzą miłość. No i biednej staruszce, którą szkarada rzuciła się całować nie zostało nic innego jak wyskoczyć przez okno. No bo, bez magii i majątku życie starszych pań byłoby okropne, a córka z pewnością starałaby się je jeszcze pogorszyć. Stąd staruszka popełniła samobójstwo, ale nie ma tego złego – szkarada wypadła razem z nią i też się zabiła. Bogata starsza pani żyła, ale była nieszczęśliwa i chciała się przeziębić i umrzeć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz