Na ławce obok mnie, w sali gimnastycznej siedziała młoda
dziewczyna w niebieskiej chuście na głowie, ozdobionej złotym obszyciem.
Rozmawiała głośno z jakąś koleżanką, a jej głos był bardzo wysoki, drażniący.
Zwróciłam jej uwagę, ale inaczej niż zwykle się zwraca. Zapytałam jej (po
angielsku zresztą), czy nie rozważała śpiewania w operze. Zdziwiła się, ale wyjaśniłam
jej, że pytam, bo ma bardzo silny głos. Roześmiała się i powiedziała, że
kariera operowa jest dla niej zamknięta, bo w operze każdy musi mieć włoskie
nazwisko, ale nawet zaśpiewała coś dla mnie. Pamiętam, że okazała się ładna i
sympatyczna.
Odłączyłam się od grupy, profesora, asystenta i
asystentki. Pracowaliśmy dla rezerwatu, i nie wiem co robiliśmy w Londynie. Ja
czułam się jak na wakacjach i chciałam koniecznie wysłać kartkę do domu.
Przejście podziemne, w którym staliśmy przypominało długą i ciemną uliczkę, w
ścianie miało okienko, ponieważ we wnęce był kiosk. Sądząc po wystawionych
widokówkach, wybór był szeroki. Uznałam, że wezmę dwie, związane z nawiedzonym
miejscem, które zwiedzałam. Poprosiłam sprzedającego, kulturalnie i po
angielsku, I want the one with the window (przedstawiała ponure okno starego
budynku) and the one with the light (na tej była gazowa latarnia uliczna). Gość
mi na to coś szwargoce niezrozumiale, a ja chociaż nachylam się jak mogę
odróżniam jedynie, że mówi po polsku. Wreszcie podaje mi kartkę z papieżem (
Janem Pawłem II) i tłumaczy, że za dwanaście minut wychodzi więc są tylko takie
kartki. W domyśle, że nie przyniesie z magazynu, bo mu się śpieszy. Byłam
oburzona. W dodatku, kiedy odwróciłam się do mojej grupy, zobaczyłam, że
asystent szarpie profesora. Profesor był na wózku, a asystent był kawałem
chłopa. Zdaje się poszło im o rezerwat i straż miejską.
W dalszej części snu okazało się bowiem, że straż ma
zakusy na rezerwat i chce go przejąć, zapewne żeby zrobić z niego park.
Asystentka, sądząc po zdjęciach zabytków okolicznych, ukrywanych w kopercie,
pracowała dla straży. Asystent natomiast podejrzewał profesora i stąd go
szarpał.
Potem nastąpiła wyprawa wzdłuż jakiegoś zbiornika wodnego,
w poszukiwaniu rzadkich i chronionych pająków z rezerwatu. Pamiętam, że
wyruszyłam z profesorem i szłam boso, po czarnym błocie, póki nie wpadłam na
pomysł założenia butów. W końcu pająki gryzą, a w lesie pełno jest gałęzi i
ostrych rzeczy. Pierwsza część wyprawy nie dała rezultatu, nigdzie z przodu
stawu, pająków nie było. Prawdopodobnie przeniosły się na tyły. Co ciekawsze,
koniec naszej trasy nie był odwiedzinami u dzikiego źródła, ale zaprowadził nas
do marmurowego budynku, gdzie dwoma kamiennymi rynnami/kanałami płynęła woda ze
źródła. Tak więc rezerwat nie był taki naturalny jakby się można spodziewać.
Ostatnia część snu dotyczyła dwóch staruszek. Spotkały
się i zakochały z miejsca. Tak na oko miały po 80/90 lat. Jedna nie miała nic
do stracenia, a druga miała córkę, wielki dom i majątek i była czarownicą. Były
bardzo szczęśliwe, że się odnalazły, tańczyły się i śmiały, ubrane w długie
suknie wieczorowe. Wtedy znienacka wpadła do pokoju córka i zaczęła się
awanturować. Wyglądała na oko tak koło 40 lat i była nieszczęśliwie brzydka,
mordę miała końską, do tego czerwoną i pryszczatą, a płaską jakby jej ktoś
łopatą w twarz przysunął.
- uspokój się ty żmijo! – ryknęła do matki – teraz pocałuję
twoją miłość i przejmę twoją całą magię!
Bo to tak działało, że pocałunek miłości wystarczał do
czarów, nawet jak się pocałowało cudzą miłość. No i biednej staruszce, którą
szkarada rzuciła się całować nie zostało nic innego jak wyskoczyć przez okno. No
bo, bez magii i majątku życie starszych pań byłoby okropne, a córka z pewnością
starałaby się je jeszcze pogorszyć. Stąd staruszka popełniła samobójstwo, ale
nie ma tego złego – szkarada wypadła razem z nią i też się zabiła. Bogata
starsza pani żyła, ale była nieszczęśliwa i chciała się przeziębić i umrzeć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz