Dziś byłam świadkiem jakiejś malwersacji w wykonaniu pewnej
kobiety. Nie wiem, co ona właściwie przeskrobała, ale nie chciała świadka, więc
wysłała swoją sekretarkę, żeby mnie złapała. Nie biegam za szybko, ale miałam
nadzieję chować się po zaułkach i sklepach, a poza tym sekretarka w garsonce
też nie biegała najlepiej. Sen był trochę dziwny, trochę jakbym pamiętała, że
już go kiedyś śniłam. Tylko w poprzedniej wersji udało mi się ukryć w sklepie
odzieżowym znajomej. Teraz mi ta sztuka nie wychodziła. Nawiasem mówiąc, moja
okolica we śnie miała całą masę sklepów, kafejek i w ogóle wyglądała o wiele
przytulniej niż na jawie. Niestety żaden z moich manewrów nie spowodował, że
sekretarka się odczepiła. Na szczęście zobaczyłam zaprzęg. I tu się zaczyna
robić ciekawie. Zaprzęg składał się z prowadzącego konia, a potem z trzech czy
czterech par koni. Konie były wielkimi bestiami, pasującymi bardziej do zwózki
drewna niż do miasta. Nie wiem do czego były zaprzężone, ale skoro tyle ich
trzeba było zaprząc, to musiało być to coś wielkiego i ciężkiego. Woźnica
właśnie zagadał coś do prowadzącego i strzelił z bata. Przemknęłam przed
zaprzęgiem zanim ruszył, a sekretarka już nie zdążyła. Wydaje mi się, że wpadła
pod te konie, one się spłoszyły i w efekcie coś uderzyło w stojącego na poboczu
tira. Tir miał na naczepie traktor i jeszcze jednego konia, przechylił się,
traktor spadł, a koń się przewrócił. Inny tir miał na naczepie lokomotywę, on
też się przewrócił, a lokomotywa spadła.
Kilkanaście tirów tak zostało poszkodowanych, a ja uciekłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz