Frank stoi wysoko, na rynkach panika więc się pewnie przyda skarb schizofrenika.
Znaczy, jak tylko usłyszałam, że, nie wymieniony z nazwiska schizofrenik, ma opracowaną drogę do skarbu niewiadomego pochodzenia, od razu wyszłam od gospodyni i ruszyłam w drogę. Przede wszystkim musiałam zdobyć notatki. W tym usiłował mi przeszkadzać jakiś typ z pod ciemnej gwiazdy, który jak mnie tylko zobaczył, od razu się przyczepił i pognał za mną wzdłuż korytarza.
Wpadłam więc do sąsiadów, żeby skorzystać z ich posadzki w przedpokoju. Typ zgodnie z przewidywaniami wpadł za mną, a wtedy ja cap go za łeb i łupnęłam wzmiankowanym łbem o kafelki na podłodze aż dźwięknęło. To dało mi dość czasu, żeby dobiec do skrzynek pocztowych, wyciągnąć ze skrzynki schizofrenika plan trasy do skarbu i zwiać do windy.
Windą zjechałam na pierwsze piętro, wiedząc, że agresor pognał na parter. Na pierwszym zmieniłam kierunek i pojechałam w górę, na samiutkie poddasze, gdzie usiadłam na schodach przed drzwiami. Jakaś kobieta wyszła z nich i zagadała do mnie, wyglądało na to, że siedzenie pod drzwiami, na podłodze z masą papierów automatycznie czyni z człowieka studenta. Kiedy kobieta sobie poszła, postanowiłam wreszcie zapuścić żurawia w notatki szaleńca.
Niestety notatki składały się w większości z małych karteluszek z cyferkami od 1 do 10. Do tego jakieś kartki wyrwane z zeszytu i zabazgrane. Do tego standardowa składowa skrzynek pocztowych (wszak znalazłam całość w skrzynce) czyli ulotki. Generalnie całość bez sensu. Znaczy oczywiście z sensem, bo schizofrenik wiedział co robi, ale żeby odczytać kod świra trzeba samemu być świrem. W dodatku rozsypałam kartki z numerkami i wszyscy przechodzący musieli pomagać mi w ich zbieraniu. Miałam przy tym taką dręczącą świadomość, że ja tu zgubię jedną jedynkę lub trójkę i cały kod schizofrenika diabli wezmę. I tak dobrze, że wyzbierałam większość. Niestety sen nie wspomina nic o odczytaniu kodu i znalezieniu skarbu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz