Zaczęło się od garbusa. Takiego kaprawego, krzywego, z
jednym okiem wyłupiastym i większym, coś jak Igor skrzyżowany z Quasimodem. I
on koniecznie się upierał, żebym mu pozwoliła poprowadzić lokomotywę, jak
będziemy wracać do stolicy. No i ja, głupia, miękkie serce miałam i się zgodziłam.
Wjechałam do stolicy pociągiem prowadzonym przez garbusa, co jak się okazało
królewnie absolutnie nie przystoi.
Matka natura aż się wzdrygnęła z odrazy, sąsiedzi zagrozili
zbrojną napaścią i żeby jakoś to wszystko uładzić, garbusa trzeba było
poświęcić. Wylądował biedak w kazamatach, a ja nawet będąc królewną nie miałam
tu nic do powiedzenia. W sumie to się nawet pogodziłam z losem (garbusa) i nie
próbowałam interweniować, póki nie okazało się, że trzeba go poświęcić bardziej
i uciąć mu głowę W tedy powiedziałam „Dość! Garbus jest niewinny”. Natura
natychmiast wróciła do wzdrygania się, a sąsiedzi zaczęli szykować wojsko.
Nasza stolica podejrzanie przypominała Złote Tarasy. Zapewne
przez oszkloną kopułę osłaniają miasto. Przy głównym wejściu wojsko zaczęło się
zbierać, żeby w razie czego odeprzeć atak ,oburzonych ułaskawieniem garbusa,
wrogów. Na zewnątrz natura szykowała się do potężnej burzy, zwiadowca wysłany
na rekonesans, wrócił biegiem, bo omal nie trafił go piorun. W oddali chłopi
wypędzali w popłochu bydło ze wzburzonego jeziora i gnali je do obór. Czarne
chmury zasnuły niebo, wiatr wył, suche liście latały, deszcz zacinał. Jednym
słowem gniew przyrody na całego.
Patrzę tak sobie na te jezioro wzburzone, na te chmurzyska
ponure i rozważam swoją decyzje, kiedy nagle słyszę wrzask jakiegoś poddanego.
Wzmiankowany poddany, patrzy w górę, palcem celuje w kopułę nad nami i krzyczy „Deszcz
gównaaaaaa!!!!!”, a wtedy z głośnym „plask”, jedno za drugim na szkle lądują, rozpluskując
się, karnie zesłanie przez naturę gówniane pociski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz