Dziś szłam sobie grzecznie przez las, w towarzystwie dwóch
nieznanych mi dziewczyn, kiedy stanęłyśmy przed mostkiem z uli. Mostek składał się
z uli, ustawionych jeden obok drugiego, pszczoły dookoła latały brzęcząc, a
dachy uli pokrywała czarna substancja, którą początkowo wzięłyśmy za asfalt.
Niestety kiedy stanęłam na tym asfalcie dotarła do mnie
smutna prawda. W ulach jest miód, do miodu przyłażą miśki. Miśki srają na ule,
a to czarne coś to gruba i zaschnięta z wierzchu góra czarnego niedźwiedziego
łajna. Skorupa na wierzchu okazała się być zbyt cienka i o ile koleżanka chudzinka
przeszła po niej, to ja się zapadłam po pas. Trzecia dziewczyna nauczona moim
doświadczeniem jakoś ominęła tę gównianą pułapkę.
W dodatku przez cały czas do domu ścigały nas wściekłe
pszczoły, zupełnie jak w filie o roju. Kiedy zabarykadowaliśmy się w budynku,
pszczoły uznały, że przynajmniej pożądlą bawiące się na dworze dzieci. Na
szczęście dla dzieci i ku mojemu skrywanemu rozczarowaniu, lunął rzęsisty deszcz
i zmył owady.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz